Zmieniła więc natychmiast twarz i ton rozmowy,
Powstała zagniewana i ostrymi słowy
Poczęła nań przymówki sypać i wyrzuty;
Porwał się i Tadeusz jak żądłem ukłuty,
Spojrzał krzywo, nie mówiąc ani słowa splunął,
Krzesło nogą odepchnął i z pokoju runął
Trzasnąwszy drzwi za sobą. Szczęściem, że tej sceny
Nikt z gości nie uważał oprócz Telimeny.
Wyleciawszy przez bramę biegł prosto na pole;
Jak szczupak, gdy mu oścień skroś piersi przekole,
Pluska się i nurtuje myśląc, że uciecze,
Ale wszędzie żelazo i sznur z sobą wlecze:
Tak i Tadeusz ciÄ…gnÄ…Å‚ za sobÄ… zgryzoty,
Suwając się przez rowy i skacząc przez płoty,
Bez celu i bez drogi; aż niemało czasu
Nabłąkawszy się, w końcu wszedł w głębinę lasu
I trafił, czy umyślnie, czyli też przypadkiem;
Na wzgórek, co był wczora szczęścia jego świadkiem,
Gdzie dostał ów bilecik, zadatek kochania,
Miejsce, jak wiemy, zwane ÅšwiÄ…tyniÄ… dumania.
Gdy okiem wkoło rzuca, postrzega: to ona!
Telimena, samotna, w myślach pogrążona,
Od wczorajszej postaciÄ… i strojem odmienna,
W bieliźnie, na kamieniu, sama jak kamienna;
Twarz schyloną w otwarte utuliła dłonie,
Choć nie słyszysz szlochania, znać, że we łzach tonie.
Daremnie broniło się serce Tadeusza:
Ulitował się, uczuł, że go żal porusza,
Długo poglądał niemy, ukryty za drzewem,
Na koniec westchnął i rzekł sam do siebie z gniewem:
"Głupi! cóż ona winna, że się ja pomylił!"
Więc z wolna głowę ku niej zza drzewa wychylił.
Gdy nagle Telimena zrywa siÄ™ z siedzenia,
Rzuca siÄ™ w prawo, w lewo, skacze skroÅ› strumienia,
Rozkrzyżowana, z włosem rozpuszczonym, blada,
Pędzi w las, podskakuje, przyklęka, upada
I nie mogąc już powstać, kręci się po darni,
Widać z jej ruchów, w jakiej strasznej jest męczarni;
Chwyta siÄ™ za pierÅ›, szyjÄ™, za stopy, kolana;