Począł na nowo czuć młodość i rozkosz życia. Dawniejsze ponure cierpienie nie dało mu jeszcze
dostatecznej miary, jak Ligię pokochał. Zrozumiał to dopiero teraz, gdy spodziewał się ją mieć.
Pragnienie jej budziło się w nim, jak na wiosnę budzi się ziemia przygrzana słońcem, ale żądze jego
były obecnie jakby mniej ślepe i dzikie, a więcej radosne i tkliwe. Czuł też w sobie energię bez
granic i był przekonany, że gdy tylko zobaczy Ligię własnymi oczyma, wówczas nie odbiorą mu już
jej wszyscy chrześcijanie całego świata ani nawet sam cezar.
Chilon jednakże, ośmielony jego radością, zabrał głos i począł dawać rady. Według niego należało
sprawy nie uważać jeszcze za wygraną i zachować jak największą ostrożność, bez której całe dzieło
może pójść na nic. Zaklinał też Winicjusza, by nie porywał Ligii z Ostrianum. Powinni tam pójść w
kapturach na głowach, z twarzami przysłoniętymi, i poprzestać na przypatrywaniu się z jakiego
mrocznego kąta wszystkim obecnym. Dopiero gdy ujrzą Ligię, najbezpieczniej będzie pójść za nią z
daleka, obaczyć, do którego domu wchodzi, a nazajutrz o świcie otoczyć go wielką siłą niewolników i
zabrać ją w biały dzień. Ponieważ jest ona zakładniczką i należy właściwie do cezara, zatem można
to uczynić bez obawy prawa. W razie gdyby jej nie znaleźli w Ostrianum, pójdą za Ursusem i skutek
będzie ten sam. Na cmentarz z wielką liczbą ludzi udawać się nie można, łatwo bowiem mogliby
zwrócić na siebie uwagę, a wówczas chrześcijanie potrzebowaliby tylko pogasić wszystkie światła,
tak jak to uczynili przy pierwszym porwaniu, i rozproszyć się lub pochować w ciemnościach, w
kryjówkach im tylko znanych. Natomiast trzeba się uzbroić, a jeszcze lepiej wziąć ze sobą ze dwóch
ludzi pewnych i silnych, aby w danym razie mieć w nich obronę.
Winicjusz przyznawał mu słuszność zupełną i wspomniawszy zarazem na rady Petroniusza, wydał
rozkaz niewolnikom, aby sprowadzili do niego Krotona. Chilo, który wszystkich znał w Rzymie,
uspokoił się znacznie słysząc nazwisko znanego atlety, którego nadludzką siłę podziwiał
niejednokrotnie na arenie, i oświadczył, że do Ostrianum pójdzie. Kieska, napełniona wielkimi
aureusami, wydawała mu się przy pomocy Krotona o wiele łatwiejszą do zdobycia.
Zasiadł więc z dobrą myślą do stołu, do którego wezwał go po niejakim czasie przełożony nad
atrium, i w czasie jedzenia opowiadał niewolnikom, jako dostarczył ich panu cudownej maści, którą
dość posmarować kopyta najlichszym koniom, aby pozostawiły daleko za sobą wszystkie inne.
Nauczył go przyrządzać tę maść pewien chrześcijanin, albowiem starsi chrześcijańscy daleko lepiej
rozumieją się na czarach i cudach niż nawet Tesalczycy, chociaż Tesalia słynie ze swoich czarownic.
Chrześcijanie mają do niego ufność ogromną, dlaczego zaś ją mają, domyśli się łatwo każdy, kto
wie, co znaczy ryba. Tak rozmawiając patrzył pilnie w twarze niewolników, w nadziei, że może
odkryje między nimi chrześcijanina i doniesie o nim Winicjuszowi. Gdy jednak ta nadzieja go
zawiodła, począł jeść i pić nadzwyczaj obficie, nie szczędząc pochwał kucharzowi i zapewniając, że
postara się go od Winicjusza odkupić. Wesołość jego mąciła jedynie myśl, że nocą trzeba będzie
pójść do Ostrianum, pocieszał się jednak, że to będzie w przebraniu, po ciemku i w towarzystwie
dwóch ludzi, z których jeden jest, jako siłacz, bożyszczem całego Rzymu, drugi patrycjuszem i
wysokim urzędnikiem wojskowym. „Choćby Winicjusza i odkryli — mówił sobie — nie ośmielą się
podnieść na niego ręki, co do mnie zaś, będą mądrzy, jeśli zobaczą choć koniec mego nosa.”
Po czym jął sobie przypominać rozmowę z robotnikiem i rozpamiętywanie to nową napełniło go