lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 89

dawał znać, który Petersona inżyniera ma przysłać.
- Co by to mogło być?! Oby się tylko na jaką wojnę domową nie zanosiło. Niechże nas Bóg
od tego strzeże! Już jak tam tylko książę Bogusław do roboty wchodzi, to diabłu będzie z
tego uciecha.
- Nie mów na niego nic. To mężny pan!
- Nie neguję ja mu męstwa, ale więcej w nim Niemca czyli jakowegoś Francuza niż Polaka...
I o Rzeczpospolitą zgoła nie dba, jeno o dom radziwiłłowski, żeby to go jak najwyżej
wynieść, a wszystkich innych poniżyć. On to i w księciu wojewodzie wileńskim, naszym
hetmanie, pychÄ™
podnieca, której mu i bez tego nie brak, i owe kłótnie z Sapiehami i Gosiewskim jego to
sadzenia drzewa i frukta.
- Wielki z ciebie, jak widzę, statysta. Powinieneś się, Michałku, co prędzej ożenić, żeby
taki rozum nie przepadł.
Wołodyjowski spojrzał przeciągle na towarzysza.
- Ożenić?... Hę?
- Jużci! A może ty tu gdzie w konkury jeździsz, boś, widzę, strojny jak na paradę.
- Dałbyś spokój !
- Ej, przyznaj siÄ™...
- Każdy niech swoje arbuzy zjada, a ty o cudze nie pytaj, boś też niejednego dostał.
Właśnie też czas teraz o ożenku myśleć, gdy mam zaciąg na głowie.
- A będziesz na lipiec gotowy?
- Na koniec lipca będę, choćbym miał konie spod ziemi wykopać. Bogu dziękuję, że mi ta
robota przyszła, bo inaczej byłaby mnie melankolia zjadła. Jakoż wieści od hetmana i
widoki pracy ciężkiej wielką sprawiły panu Wołodyjowskiemu ulgę, i nim dojechali do
Pacunelów, prawie nie myślał już o konfuzji, jaka go przed godziną spotkała. Wieść o
liście zapowiednim szybko się rozleciała po całym zaścianku. Przyszła zaraz szlachta
pytać, czy prawda, a gdy pan Wołodyjowski potwierdził, wielkie to uczyniło wrażenie.
Ochota była powszechna, lubo turbowali się niektórzy, że to w końcu lipca, przed żniwami,
trzeba będzie wyruszyć. Pan Wołodyjowski rozesłał też gońców i do innych okolic, i do
Upity, i do znaczniejszych domów szlacheckich. Wieczorem przyjechało kilkunastu Butrymów,
Stakjanów i Domaszewiczów.
Dopieroż poczęto się zachęcać wzajem i coraz większą okazywać ochotę, odgrażać się na
nieprzyjaciół, i zwycięstwa sobie obiecywać. Jedni tylko Butrymowie milczeli, ale im tego
za złe nie brano, bo wiadomo było, że jak jeden człowiek staną. Nazajutrz zawrzało we
wszystkich zaściankach jak w ulach. Ludzie nie gadali już o panu Kmicicu ni o pannie
Aleksandrze, tylko o przyszłej wyprawie. Pan Wołodyjowski z serca także odpuścił Oleńce
rekuzę pocieszając się przy tym myślą, że to nieostatnia, jako i afekt nieostatni.
Tymczasem namyślał się trochę; co ma z listem dla Kmicica uczynić.
Rozdział IX
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional