"Domeyki i Doweyki wszystkie sprzeciwieństwa
Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa
Bardzo niewygodnego. Bo gdy w czas sejmików
Przyjaciele Doweyki skarbili stronników,
SzepnÄ…Å‚ ktoÅ› do szlachcica: "Daj kreskÄ™ Doweyce!",
A ten nie dosłyszawszy dał kreskę Domeyce.
Gdy na uczcie wniósł zdrowie marszałek Rupeyko:
"Wiwat Doweyko!" - drudzy krzyknęli: "Domeyko!"
A kto siedział w pośrodku, nie trafił do ładu,
Zwłaszcza przy niewyraźnej mowie w czas obiadu.
"Gorzej było; raz w Wilnie jakiś szlachcic pjany
Bił się w szable z Domeyką i dostał dwie rany;
Potem ów szlachcic, z Wilna wracając do domu,
Dziwnym trafem z Doweyką zjechał się u promu;
Gdy więc na jednym promie płynęli Wilejką,
Pyta sÄ…siada: kto on? - Odpowie: "Doweyko".
Nie czekajÄ…c, dobywa rapier spod kirejki:
Czach, czach, i za DomeykÄ™ podciÄ…Å‚ wÄ…s Doweyki.
Wreszcie, jak na dobitkę, trzeba jeszcze było,
Źeby na polowaniu tak się wydarzyło,
Źe stali blisko siebie oba imiennicy
I do jednej strzelili razem niedźwiedzicy.
Prawda, że po ich strzale upadła bez duchu,
Ale już pierwej niosła z dziesiątek kul w brzuchu;
Strzelby z jednym kalibrem miało wiele osób,
Kto zabił niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób?
"Tu już krzyknęli: "Dosyć! trzeba raz rzecz skończyć,
Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć:
Dwóch nas, jak dwóch słońc, pono zanadto na świecie"
A więc do szerpetynek i stają na mecie.
Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzÄ…,
To oni na siÄ™ jeszcze zapalczywiej godzÄ….
Zmienili broń; od szabel szło na pistolety,
Stają, krzyczym, że nadto przybliżyli mety;
Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę
Strzelać się, śmierć niechybna! prawie rura w rurę;
Oba tęgo strzelali. - "Sekunduj, Hreczecha!"
"Zgoda, rzekłem, niech zaraz dół wykopie klecha:
Bo taki spór nie może skończyć się na niczym;