lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 87

— W Pyrzogłowach? Ja się pytam o Kleryków.
— Nie znam Klerykowa, wielmożny panie.
— To ty dopiero pierwszy raz?
— Pierwszy.
— I myślisz tam również tymi korepetycjami handlować?
— Nie wiem, proszę wielmożnego pana. Tak idę…
— „Tak” idziesz? No, to siadaj na koźle, podwiozę cię do miasta.
Radek szybko wgramolił się na kozioł i usiadł obok tęgiego furmana w liberyjnej czapce i letnim
ubraniu w białe i niebieskie prążki. Konie skoczyły z miejsca i poniosły bryczkę wśród tumanów
burego pyłu. Kiedy niekiedy tylko ukazywały się oczom młodzieńca niewielkie chaty, drzewa, słupy
wiorstowe i dalekie gaje. Nie panował on już nad sobą ani nad swymi postanowieniami. Wszystkim
zaczęło rządzić ślepe zdarzenie czy cudza fantazja. Wiedział to jedno, że po przyjeździe, który sam
przez się był już dziełem szczęśliwego trafu, czeka go cały szereg wstrząśnień i rozmaitych zjawisk o
nieznanym kształcie, zakresie i kierunku. Co to będzie dalej? „Jaki — myślał — jest ten Kleryków? A
może się uda… Początek zdawał się zły, a może też za to…”
Na szosie ukazywały się zwiastuny Klerykowa: zdążało więcej pieszych, wozów z tarcicami, bryczek
szlacheckich i ogromnych fur, na których trzęsły się istne sterty Żydów. W pewnym miejscu wyrosła
pod górką duża cegielnia, a dalej na horyzoncie fabryka z czerwonej cegły. Radek oglądał takie
budowle po raz pierwszy. Serce jego ścisnęło się, a wszystkie uczucia chwycił i zdławił jakby kurcz
długotrwały. W tym stanie mniemanego spokoju młodzieniec przyjechał do miasta. Kleryków zrobił
na nim wrażenie kamiennego labiryntu, ogromu. Wielkość domów zdała mu się wprost
niewiarygodną, huk go oszołamiał, a ulice wydłużały się w oczach jego do nieskończoności. W rynku
szlachcic rzucił furmanowi krótki rozkaz:
— Na Targowszczyznę!
Bryczka skierowała się w boczne, brudne i cuchnące uliczki, zjechała z bruku na szosę wysadzoną
ogromnymi drzewami i pośród lichych domków przedmieścia stanęła u bramy okazalszego
budynku, który przypominał obszerny i zapadający się w ziemię dwór wiejski. Szlachcic wysiadł z
bryczki i rzekł do Radka:
— Złaź, kawaler, i chodź za mną!
Chłopiec zeskoczył z kozła i machinalnie, noga za nogą szedł w ślady rozkazodawcy. Ziemianin
wstąpił po schodkach z bulw kamiennych do krzywej i nieczystej sionki, otworzył drzwi na lewo i
sam ruszył dalej, a Jędrkowi gestem kazał pozostać. W kuchni krzątały się dwie służące: gruba
kucharka w chustce zawiązanej na kształt bocianiego gniazda i młoda dziewczyna z gołą głową.
Obiedwie ukradkiem spoglądały na przybysza, który nieruchomo stał obok dużego komina. Wieczór
zapadał i złoty blask zorzy płynął do izby przez brudne i zestarzałe szybki. Radek mimo woli spojrzał
ku oknu i w głębi swych myśli, nie wiedząc prawie o tym, co się z nim dzieje, szukał istoty swojej,
zatraconej wśród nawału wypadków niosących go w pędzie. Był cały okryty kurzem, strudzony
podróżą i pragnący. Niedaleko stała beczka z wodą, a na jej brzeżku blaszane półkwarcie, ale bał się
ruszyć z miejsca. Za sąsiednimi drzwiami słychać było głośną rozmowę, rubaszny śmiech męski i
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional