Łzy zakręciły się w oczach wędrującego chłopca. Źle mu się wiodło w tej drodze. Nie rzekł już słowa
— i poszedł dalej. W zamyśleniu stawiał wielkie kroki i ani się obejrzał, jak przebył dystans
kilkuwiorstowy. Spiekota trwała jeszcze ciągle, tylko przydrożne słupy i krzaczki odrzucały dłuższe
cienie. Z nagła wędrowiec usłyszał poza sobą głuchy turkot i zobaczył duży tuman kurzu posuwający
się z szybkością. Wkrótce zrównała się z nim para pysznych koni bułanych, zaprzężonych do bryczki,
na której siedział furman w liberii i szlachcic w kapeluszu słomkowym, otulony żaglowym kitlem.
Szlachcic był młody, wąsaty i, naturalnie, ogorzały. Wejrzenie miał gwałtowne, bystre, ciężkie i tak
prawdziwie pańskie, że Radek natychmiast uczuł w sobie chamską duszę i zdjął czapkę. Pojazd
minął go, sypiąc naokół chmurą kurzu. Gdy z zamrużonymi oczyma stał zwrócony ku polom i czekał,
aż piasek opadnie, usłyszał nagle chrapliwy i rozkazujący głos:
— Hej, kawalerze, hej!
Radek roztwarł oczy i dostrzegł, że bryczka stoi w odległości kilkudziesięciu kroków, a szlachcic
wzywa go ku sobie takim gestem, jakby mu obiecywał pięćdziesiąt batów.
— Kawalerze! — wołał coraz głośniej.
Radek podbiegł do bryczki i z odkrytą głową stanął przy jej stopniu.
— A skąd to kawaler? — zapytał szlachcic pewnym głosem sędziego śledczego.
— Spod Pyrzogłów.
— Skąd?
— Z Pajęczyna Dolnego.
— A kawaler coś za jeden, czyj syn?
— Tam jednego…
— Co za jednego… tam?
— Włościanina.
— Proszę… włościanina. A dokądże to tak walisz samopas, kochanku?
— Do Klerykowa.
— Fiu — fiu. A po cóż to?
— Do szkół, proszę wielmożnego pana.
— Cóż, u licha! Ojciec na szkoły dla ciebie ma, a na furmankę nie ma? Konie trzymają ojciec?
— Nie.
— Więc skądże, do diabła, bierze na szkoły, jeśli nawet koni…
— Mój ojciec służy we dworze… — powiedział Radek z rumieńcem na twarzy.
— Za karbowego, czy jak?
Młodzieniec wahał się przez chwilę, pragnąc z całej siły skłamać i potwierdzić, ale przemógł się
wreszcie i wyznał:
— Nie, za rataja.
— Patrzcież państwo! Już teraz rataje kształcą swe potomstwo w Klerykowie. A do którejże to klasy
walisz w tylim tornistrze, mój filozofie?
— Do piątej, proszę wielmożnego pana.
— Do piątej? No, proszę… Jakże to sobie radę dajesz w tym Klerykowie, skoro tak rzeczy stoją?