życia, dziecko nie może czynić ni źle, ni dobrze.
Następnego dnia jednak przyszły z zamku wiadomości niepomyślne i o niemowlęciu, i o matce
- i wzburzyły miasto. W kościołach przez cały dzień panował tłok jak w czasie odpustu.
Posypały się wota za zdrowie królowej i królewny. Widziano ze wzruszeniem ubogich
wieśniaków ofiarujących ćwiartki zboża, jagnięta, kury, wianuszki suszonych grzybów lub
krobie orzechów. Płynęły znaczne ofiary od rycerstwa, od kupców, od rzemieślników.
Rozesłano gońców do cudownych miejsc. Astrologowie badali gwiazdy. W samym Krakowie
nakazano uroczyste procesje. Wystąpiły wszystkie cechy i wszystkie bractwa. Całe miasto
zakwitło chorągwiami. Odbyła się i procesja dzieci, sądzono bowiem, że niewinne istoty
najłatwiej ubłagają Boga o łaskę. Przez bramy miejskie zjeżdżały coraz nowe tłumy z
okolicy.
I tak płynął dzień za dniem wśród ustawicznego bicia w dzwony, wśród gwaru po kościołach,
procesyj i nabożeństw. Lecz gdy upłynął tydzień, a i dostojna chora, i dziecię żyły
jeszcze, poczęła otucha wstępować w serca. Zdawało się ludziom rzeczą niepodobną, aby Bóg
zabrał przedwcześnie władczynię państwa, która tyle dla niego uczyniwszy, musiałaby
pozostawić niedokończone ogromne dzieło i apostołkę, która ofiarą własnego szczęścia
przywiodła do chrześcijaństwa ostatni pogański naród w Europie. Uczeni wspominali, ile
uczyniła dla Akademii, duchowni ile dla chwały Bożej, statyści ile dla pokoju między
chrześcijańskimi monarchami, prawoznawcy - ile dla sprawiedliwości, biedni - ile dla
ubóstwa, i wszystkim nie mieściło się w głowie, izby życie tak potrzebne dla Królestwa i
świata całego mogło być przedwcześnie przecięte.
Tymczasem 13 lipca dzwony żałobne oznajmiły śmierć dziecka. Zawrzało znów miasto i
niepokój ogarnął ludzi, a tłumy powtórnie obiegły Wawel, dopytując o zdrowie królowej.
Lecz tym razem nikt nie wychodził z dobrą nowiną. Owszem, twarze panów wjeżdżających na
zamek lub wyjeżdżających przez bramy były posępne i z każdym dniem posępniejsze. Mówiono,
że ksiądz Stanisław ze Skarbimierza, mistrz nauk wyzwolonych w Krakowie, nie odstępuje
już królowej, która codziennie przystępuje do komunii. Mówiono również, że po każdym
przystąpieniu komnata jej napełnia się światłem niebieskim. Niektórzy widzieli je nawet
przez okna, ale widok ten raczej przerażał oddane pani serca jako oznaka, że rozpoczyna
się już dla niej życie zaziemskie.
Niektórzy nie wierzyli jednak, aby się mogła stać rzecz tak straszna, i ci krzepili się
nadzieją, że sprawiedliwe nieba poprzestaną na jednej ofierze. Tymczasem w piątek z rana
dnia 17 lipca gruchnęło między ludem, iż królowa kona. Kto żył, spieszył pod zamek.
Miasto opustoszało tak, że zostali w nim tylko kalecy, albowiem nawet matki z
niemowlętami pośpieszyły do bram. Sklepy były pozamykane; nie gotowano jadła. Ustały
wszystkie sprawy, a natomiast pod Wawelem czerniało jedno morze ludu - niespokojne,
przerażone, ale milczące.
Wtem o godzinie trzynastej z południa ozwał się dzwon na katedralnej wieży. Nie
zrozumiano od razu, co to znaczy, jednakowoż niepokój począł podnosić włosy na głowach.