lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 85

piaszczysty grunt rozkładał się jak okiem sięgnąć na płaszczyźnie ogromnej, zimnej i nudnej. Daleko
szarzały mizerne skrawki lasu, bliżej, gdzieniegdzie między polami widać było mały, plugawy
pagórek, wydmę piachu jałową i martwą jak mogiła, a na niej parę jakichś rosochatych, suchych i
zgarbionych od urodzenia sosenek i brzózek. Po obydwu stronach drogi ciągnęły się dwa suche
rowy, zarośnięte wysoką trawą, która dźwigała tak niezmierne brzemię kurzu zwianego z szosy, że
zdawała się pod nim umierać. Słupy telegraficzne rzucały na białe płótno szosy swe krótkie i
martwe cienie. Gdzieniegdzie sterczał z ziemi podłużny kamień, z gruba ociosany i w półokrąg
zakończony u góry. Głazy te miały na sobie jakieś barwy drogowe i koślawe cyfry, a czyniły wrażenie
prostackich chłopów wioskowych poprzebieranych w uniform państwowy, którzy stoją wo front i
czegoś stróżują, ale sami nie wiedzą — czego. Zresztą na całej szosie leżała martwota.
Radkowi posiłek (a osobliwie piwo) nie wyszedł na zdrowie. Głowa mu ciężała, nogi się plątały i
morzyła go senność. W pewnym miejscu zauważył w polu gruszkę, obok niej suchotnicze krzaczki;
zaszedł tam i przespał się w cieniu. Wkrótce jednak maszerował znowu. Pot kroplisty stał na jego
spalonej twarzy i szyi, brudził tasiemkę kołnierza, a nawet sam kołnierz zabarwiał na kolor
jasnosiny. Niezbyt pośpiesznie idąc, Radek dopędził furę z tarcicami, wlokącą się noga za nogą, i
zrobił propozycję chłopu, który szedł obok sprzężaju, czyby za dwadzieścia groszy nie pozwolił mu
przysiąść na deskach. Chłop długi czas patrzył na niego, a następnie wyciągnął rękę po pieniądze.
Jędrek przysiadł się bokiem na deskach i zwiesił nogi. Drobne szkapki ciągnące wóz, chude i mizerne
„chety” bez żadnej prawie maści, z wielkimi łbami, grzywami i ogonami, szły ledwo, ledwo,
dotykając prawie nozdrzami pyłu szosy. Wysoki i obdarty właściciel ich śmigał nad nimi bezmyślnie
batem i raz za razem pokrzykiwał:
— Wijo-a-ocha… Wijo-a-ocha!…
Od chwili gdy Jędrek siadł na wozie, nie spuszczał z niego oczu i nawet okrzyku swego zapomniał.
Gdy się już napatrzył do woli, rzekł:
— A skądże to pán?
— Taki ja pan jak i wy, gospodarzu… — powiedział Radek.
Chłop zamilkł i znowu się przyglądał. Dopiero po upływie długiej chwili mruknął sceptycznie:
— Niby jak já?
— E, wiecie co, pójdę ja lepiej… — rzekł nagle uczeń. — Szkapy wasze nie najbogatsze, ledwo idą, a
mnie pilno. Oddajcież mi te dwadzieścia groszy…
— Dwadzieścia groszy? Niby one, co mi je pán dał?
— A no jakież?
— Ij, gdzież ja bym te pieniądze panu oddawał… — rzekł chłop, wywijając batem i patrząc na ogony
swych szkapiąt.
— A no i jakże, przeciem nie siedział na waszym wozie pacierza…
— A cóż mi ta z tego? Jechać to jechać, a gdzież ja bym ta pieniądze oddawał!…
— Dajcież te pieniądze, żeby między nami nie było znowu czego!…
— Między nami niby?
— No!
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional