długim i szerokim stole karczmy, w miłej wilgoci, z lekka tylko cuchnącej siwuchą i starymi
kiełbasami, ale wprost lękał się pytań szynkarki. Dopóki nic a nic nie wiedziała o jego paranteli,
traktowała go z jakim takim uszanowaniem. Gdyby się dowiedziała o wszystkim, z pewnością
mówiłaby mu *ty* i spoglądała nań z góry.
Życiorys Jędrzeja Radka krótki był i pospolity. Urodził się we wsi Pajęczyn Dolny, w czworakach
dworskich, na werku biednego fornala. Wiek pacholęcy spędzał już to w izbie, gdzie mieściły się
familie trzech ratajów, już pod odkrytym niebem i nad wiekuiście odkrytą gnojówką, której toń
ciemnofioletowa stała tuż przed drzwiami czworaków. Od wybrzeży gnojówki do podpórek łoża
wkopanych w ziemię pełzał na czworakach, nosząc w zębach nie zawsze czystą koszulinę, przez
wysoki, na pół zgniły próg chałupy — następnie zwiedzał samopas nie tylko tę skromną przestrzeń,
ale znacznie szersze obszary gnojów, błot, kałuż i gnojówek już z twarzą zwróconą ku niebu, co, jak
wiadomo, wyróżnia człowieka od bydląt ziemi — aż do chwili, kiedy powołany został do pilnowania
przede wszystkim gąsiąt, a w następstwie maciory z prosiętami na dworskim okólniku. Nie można
powiedzieć, żeby te obowiązki spełniał wzorowo.
Zdarzyło się pewnego razu, że mu karbowy *wytatarował* postronkiem skórę na plecach i w ich
sąsiedztwie do tego stopnia, że winowajca z wielką niechęcią siadał na ziemi; kiedy indziej sam
dworski lokaj za sekretne wylizywanie rynki kuchennej nadarł mu sporo uwłosienia, ze zbytnią, co
prawda, rosnącego bujnością. Te (i wiele innych w tym guście) wskazówki moralnego prowadzenia
się zarówno na okólniku jak i na szerszym przestworze świata ugruntowały pierwsze podwaliny
pryncypiów społecznych w duszy małego pastuszka i byłyby zapewne starczyły mu na długo, aż do
następnych równie kształcących, jak starczą wszystkim Jędrkom folwarcznym, gdyby nie
interwencja Antoniego Paluszkiewicza, zwanego KawkÄ….
Ten Kawka był nauczycielem dwu młodych paniczów. Chodził niegdyś na uniwersytet i często
chełpił się z tego powodu, wygłaszał wolnomyślne mniemania wśród osób, które na żaden sposób
wolnomyślnością przejąć się nie mogły, bo wśród księży i szlachty osiadłej na intratnych folwarkach,
nosił długie, niezgrabne palto, przydeptane buty i obrzydliwie kaszlał. Mieszkanie guwernera
znajdowało się w spiczastej baszcie, nowszymi czasy przystawionej do wiekowego dworu. O każdej
dobie dnia i prawie każdej nocy słychać było stamtąd jednostajne pokaszliwanie i stąd urosło drugie
nazwisko Paluszkiewicza. Dwaj wychowańcy urządzali mu bardzo często pod oknami pewnego
rodzaju koncerty. Spędziwszy dzieci folwarczne kryli je w krzakach i rozkazywali im kaszleć na
komendę w sposób odpowiedni, naśladujący głos guwernera. Dziedzic z familią, cała służba
wyższego stopnia i wszyscy w ogóle mieszkańcy Pajęczyna mieli z tego tytułu niemałą uciechę.
Jeden tylko Kawka nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi. Kiedy z krzaków dawały się
słyszeć zabawne głosy, a zewsząd śmiech mniej lub więcej głośny, jak zwykle wychodził na balkonik
z książką w ręku, siadał okrakiem na krześle i ani trochę nie zmieniał sposobu kaszlania. Z czasem,
kiedy przechodził w poprzek dziedzińca, obok czworaków, albo ulicą wiejską, z każdego zaułka
rozlegał się śmieszny głos któregoś z ukrytych psotników:
— Ku — wyk… eee… ku — wyk… eee!…
Najwięcej talentu w dręczeniu Paluszkiewicza wykazywał właśnie Jędrek Radek. Przed