Nieradzki, w czasie pauzy, a tuż przed samym wejściem inspektora, zwrócił się nie wiedzieć do
kogo, spieszczajÄ…c wyraz orangutan:
— Podobno byłeś, Orciu, wczoraj w teatrze? Siedziałeś w loży? Czy ci smakowały cukierki?…
Borowicz wstał z ławki i zwróciwszy się do mówiącego, zajrzał mu w oczy dumnie i ponuro. W parę
chwil później ukazał się inspektor wykładający język rosyjski. Witał on Borowicza tak przyjaznym
uśmiechem, że wszyscy w klasie uczuli w sercach zazdrość i szczery żal z tego powodu, że bez
wyraźnej racji nie byli na teatrze rosyjskim. Tegoż dnia po lekcjach Zabielskij prosił Marcinka o
zaniesienie do jego inspektorskiego mieszkania kajetów z ćwiczeniami klasy piątej. W domu
inspektor przyjął Borowicza bardzo gościnnie. Usadowił go w zacisznym gabinecie swoim na
miękkiej sofie, pokazywał mu albumy ze ślicznymi fotografiami, kolekcję ładnych sztychów,
ilustrowane wydawnictwa, książki swoje, a nawet zbiór bezkrytyczny rozmaitych monet. Jego
rozmiłowanie się w Marcinku dosięgało takich granic, że częstował młodzieńca papierosem. Gdy
ten, lękając się podstępu, w żywe oczy zaparł się palenia, inspektor kazał przynieść ciastek i
uczęstował swego faworyta. Dużo przy tym mówił o nieufności, jaką mu okazują uczniowie klasy
piątej, żalił się na to, że go ani jeden nie odwiedza, że nie zajdzie na otwartą, braterską pogawędkę
o tym, czego młodzież chce, co jej dolega, jakie są jej pragnienia i cele. Pod koniec wizyty Borowicz
był już niemal zakochany w inspektorze tym płomiennym i entuzjastycznym uczuciem, jakie pali się
dla pierwszego mistrza w duszy młodzieńczej.
Dobroć zwierzchnika roznieciła w nim rzewną wdzięczność. Postanowił dołożyć wszelkich starań,
ażeby klasa piąta przejęła się jego uczuciami. Snuły mu się po głowie projekty częstych, gremialnych
odwiedzin inspektora i słyszał prawie rozmowy, jakie toczyć się będą.
Widok gabinetu wykwintnie urządzonego zniewalał go do jakiegoś rozczulenia, duma jego była
połechtaną, w głowie burzył się rozkoszny zamęt. Wychodząc z wizyty, już za następną tęsknił. Z
pychą spoglądał na przechodniów, jakby im chciał jednym spojrzeniem oznajmić, że jest za pan brat
z osobą tak wszechpotężną na gruncie gimnazjalnym.
Odtąd Marcinek Borowicz był częstym i prawie stałym gościem inspektora Zabielskiego.
XII
Nieznośny upał jednego z ostatnich dni sierpnia żarzył się nad pagórkowatą okolicą. Spiekota
ogarnęła pola, ssała mokre łąki i dosięgała najbardziej cienistych kryjówek lasu. Było już po żniwach
i widzialny przestwór kraju spał w tym cieple snem kamiennym.
Naokół ciągnęły się żółtawoszare ścierniska, połyskujące szczeciną ździebeł równo uciętych. Tu i
owdzie złociło się pólko lnu, czerniały stożki koniczyny albo niwka ziemniaków o więdnących
badylach. Teraz wśród pól ogołoconych widniało dokładniej niż zwykle białe pasmo szosy. Ginąc za
najbliższym pagórkiem, jakby się raptem urywało w zakresie szczerego pola, ukazywało się dalej
niby równa i ostra linia dzieląca płaszczyznę na dwa obszary, kryło się w zaroślach i znowu jak wąż
bielało w ogromnej dalekości, pod niebieskawą smużką leśną u samego krańca widnokręgu.
Brzegiem tej szosy wędrował równym krokiem Jędruś Radek. Miał na sobie uczniowski mundur, na
głowie czapkę z palmami, na plecach tornister, w ręce patyk. Źle było iść w takie gorąco. Buty miał
na wysokich obcasach z podkówkami, kupione swego czasu na rynku w postaci żółtej. Cholew