lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 74

mierzyli się oczyma. Cisza uczyniła się okrutna, jeno węgielki spalone obsuwały się z
szelestem na ziemię. Pan Wołodyjowski wesół był jak szczygieł w pogodny ranek.
- Zaczynaj waść! - rzekł Kmicic.
Pierwszy szczęk ozwał się echem w sercach wszystkich patrzących; pan Wołodyjowski
przyciął jakby z niechcenia, pan Kmicic odbił i przyciął z kolei, pan Wołodyjowski znów
odbił. Suchy szczęk stawał się coraz szybszy. Wszyscy dech wstrzymali. Kmicic atakował z
furią, pan Wołodyjowski zaś lewą rękę w tył założył i stał spokojnie, niedbale czyniąc
ruchy bardzo małe,
prawie nieznaczne; zdawało się, że chciał siebie tylko osłonić, a zarazem oszczędzić
przeciwnika - czasem cofnął się o mały krok w tył, czasem postąpił naprzód - widocznie
badał biegłość Kmicica. Tamten rozgrzewał się, ten był chłodny jak mistrz probujący
ucznia i coraz spokojniejszy; wreszcie, ku wielkiemu zdumieniu szlachty, przemówił:
- Pogawędzimy -rzekł - nie będzie nam się czas dłużył... Aha! to to orszańska metoda?. .
widać, tam sami musicie groch młócić, bo waćpan machasz jak cepem... Okrutnie się
zmachasz. Zaliś to naprawdę w Orszańskiem najlepszy?... Ten cios jeno u pachołków
trybunalskich w modzie...Ten kurlandzki... dobrze się nim od psów odpędzać. Uważaj waćpan
na koniec szabli... Nie wyginaj tak dłoni, bo patrz, co się stanie... Podnieś!...
Ostatnie słowo wymówił pan Wołodyjowski dobitnie, jednocześnie zatoczył półkole, dłoń i
szablę pociągnął ku sobie i nim patrzący zrozumieli, co znaczy: ?podnieś!" - już szabla
Kmicica, jak wywleczona igła z nitki, furknęła nad głową pana Wołodyjowskiego i upadła mu
za plecami; on zaś rzekł:
- To się nazywa : wyłuskiwać szablę.
Kmicic stał blady, z obłąkanymi oczyma, chwiejący się, zdumiony nie mniej od szlachty
laudańskiej; mały pułkownik zaś usunął się w bok i ukazawszy na leżącą na ziemi
szerpentynę powtórzył po raz drugi:
- PodnieÅ›!
Przez chwilę zdawało się, że Kmicic rzuci się na niego z gołymi rękoma...Już, już był
gotów do skoku, już pan Wołodyjowski, przysunąwszy rękojeść do piersi, nadstawił ostrze,
ale pan Kmicic rzucił się na szablę i wpadł z nią znów na straszliwego przeciwnika.
Szmery głośne poczęły się zrywać w kole patrzących i koło ścieśniało się coraz bardziej,
a za nim uformowało
się drugie, trzecie. Kozacy Kmicicowi wtykali głowy między ramiona szlachty, jakby całe
życie w najlepszej z nią żyli zgodzie. Mimowolne okrzyki wyrvwały się z ust widzów;
czasem rozlegał się wybuch niepohamowanego, nerwowego śmiechu, poznali wszyscy mistrza
nad mistrzami.
Ten zaś bawił się okrutnie, jak kot z myszą - i pozornie coraz niedbalej robił szablą.
Lewą rękę wysunął zza pleców i wsunął w kieszeń hajdawerów. Kmicic pienił się, rzęził, na
koniec chrapliwe słowa wyszły mu z gardzieli przez zaciśnęte usta :
- Kończ... waść!... wstydu... oszczędź!...
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional