lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 71

U stóp urwiska biło w cieniu wielkich drzew źródło wody bardzo dobrej — i rozlewało się naokół w
topiel błotnistą. Na brzegach stoku rosły wodne marki i wielkie, soczyste szczawie, o pustych
wewnątrz słupach, których używano za cewki do ssania wody ze źródła, gdy kto spragniony tam
zaszedł, a nie chciał kłaść się na brzegu błotnistym i pić wodę z chłopska, wprost ustami.
Do źródełka szło się po wielkich, płaskich kamieniach, rzuconych przez kogoś w czasie bardzo
zamierzchłym.
Marcinek rozkochał się w tym miejscu dla jego dziwnego uroku i samotności. Od wody wprost pod
górę, pracując rydlem, siekierą i motyką, wyprowadził ścieżeczkę tak wąską i zamaskowaną
krzewami, że jej żadne oko wytropić nie mogło — a w odległości kilkudziesięciu kroków, pod
szczytem, w największej gęstwinie sformował altanę. Wierzchołki krzaków, stokroć przeplecione
nićmi chmielu, tworzyły istne wieko nieprzemakalne. W półokrągłej pieczarze z okrzesanej tarniny
Marcin wykopał w ziemi zagłębienie i zbudował na poły z murawy, na poły z kamieni,
przydźwiganych z daleka, szeroką ławę i skrytkę. W skrytce misternie zatatranej ziemią mieściły się
romanse pornograficzne, które podówczas klasa czwarta namiętnie czytała, a oprócz tego scyzoryk
z długim ostrzem, bokser, śrut, kapiszony, szpagaty i gwoździe… Do altanki Marcinek wchodził
zawsze chyłkiem, czego wymagała zarówno ostrożność, jak natura ścieżki idącej pod krzakami
tarniny. Znalazłszy się w kryjówce już to czytał po raz setny i tysiączny nieprzyzwoite ustępy
zakreślone niebieskim ołówkiem przez kompetentnych poprzedników, już oddawał się
bezczynności i marzeniom licho wie o czym. Śniły mu się na jawie to jakieś fantastyczne aż do
absurdu sceny lubieżne, to znowu bitwy, podróże, wyprawy do Ameryki, awanturnicze
przedsięwzięcia na jakichś stepach, burze morskie, kolosalne zwycięstwa, odnoszone nie tylko nad
Czerwonoskórcami, ale także i nad Turkami.
Od pewnego czasu Noga ciągle napomykał o głuszcach, które według niego miały gnieździć się w
pewnym smugu, znanym tylko jemu jednemu. Obiecał nawet, że gdy nadejdzie jakiś tajemniczy
dzień na nowiu, zaprowadzi młodego myśliwego i nauczy go wabić owe głuszce, pod warunkiem,
żeby nikomu, dla zachowania sprawy w tajemnicy przed urzędem leśnym, słowa o tym nie mówić.
Marcinek z najwyższą niecierpliwością czekał dnia oznaczonego, gdyż głuszce, według opowieści
Nogi, miały to być ptaki ogromne, wielkości tuczonego indora i niesłychanie rzadkie w tamtejszych
lasach. Nareszcie po długim oczekiwaniu zbliżył się termin wyprawy. Już na kilka dni przedtem Noga
kazał Marcinkowi kupić wódki, wysmarować nią dubeltówkę, torbę i siebie samego, gdyż te
ptaszyska miały nadzwyczajnie ciągnąć do zapachu gorzałki. Marcinek sumiennie, a nawet z niejaką
przesadą spełnił polecenie swego mentora. W dniu oznaczonym skoro świt Noga już czekał na
brzegu leśnym. Marcinek stosownie do jego polecenia kupił w karczmie, zachowując sekret przed
ojcem, pół garnca mocnej wódki, wziął ze spiżarni całą kiełbasę, bochenek chleba, ser suchy i sporo
masła, gdyż wyprawa miała trwać aż do wieczora.
Gdy to wszystko przyniósł, Noga odkorkował butelkę, powąchał gorzałczynę i zawyrokował, że „ma
wiatr i będzie ciągnęła”, później kazał Marcinkowi troszkę się napić, odejść w krzaki, rozebrać się do
naga i wysmarować znowu gorzałką. Zaraz po nim uczynił to samo i nacierał się w zaroślach dosyć
długo. Wkrótce potem weszli w las i żwawo ruszyli pod górę Józefowa. Szli długo różnymi
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional