lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 69

Drogą ktoś niektoś przejeżdżał, ale z rzadka, a teraz zasie człapał się z piskiem wóz jakiś; Kuba rozeznawał pilnie.
— Kłębów wóz, w jednego konia i drabinami, pewnie po ściółkę do lasu. Juści, oś w przodku wytarta i bez to się piast przyciera i skrzypi.
Po drogach wciąż snuły się odgłosy kroków, rozmowy, głosy leciały i drgały ledwie dosłyszane, ledwie odczute brzmienia, ale je chwytał w lot i rozpoznawał.
— Stary Pietras do karczmy idzie — mruczał. — Walentowa wykrzykuje… pewnie gąski czyje przeszły na jej stronę… Piekielnica nie baba! Kozłowa widzi mi się… juści… bieży i krzyczy… juści ona!… Pietrek Rafałów… rajcuje jucha, jakby miał kluski w gębie… księża kobyła po wodę jedzie, tak… postaje… zawadza kołami… jeszcze se kiedy kulasy połamie…
I tak se z wolna rozpoznawał wszystko i myślami, i tym widzeniem czującym po wsi chodził, kłopotał się, zabiegał, turbował i żył życiem wsi całej, że ledwie spostrzegł, jak dzień przechodził z wolna; ściany przygasły, drzwi zbladły i stajnia mroczeć poczęła.
Już pod sam wieczór przyszedł Jambroży, nie wytrzeźwiony do cna, bo się jeszcze potaczał i mówił tak prędko, że trudno było rozebrać.
— Nogeś pono wykręcił?
— A obaczcie i poredźcie.
W milczeniu odwijał szmaty przekrwione, zeschłe i tak przywarte do nogi, że Kuba zaczął krzyczeć wniebogłosy.
— I panna przy rodach tak nie kwiczy! — mruknął urągliwie.
— Kiej boli!… A dyć nie szarpcie! Jezus! — wył prawie.
— A to cię uszlachtowali! Pies ci łydkę wyżarł czy co? — wykrzyknął zdumiony, bo łydka była poszarpana, zaropiała, noga spuchła jak konew.
— To… ino nie powiadajcie nikomu… borowy me postrzelił… ino…
— Prawda… śruciny siedzą pod skórą kiej mak… z daleka do cię wygarnął? Ho, ho! Kulas widzi mi się na nic już… kosteczki chroboczą ano… Czemuś to zaraz mnie nie wołał?
— Bojałem się… jakby się dowiedziały, na zajączka wyszedłem… ustrzeliłem… i już na polu byłem… a ten kiej nie rypnie do mnie…
— Powiadał kiedyś w karczmie borowy, że ktoś im szkody czyni…
— Hale… szkody… niby to zające należą do kogo… ścierwa… zasadził się na mnie… już na polu byłem, a ten z obu luf strzelił… żeby cię, piekielniku… ino nic nie mówcie… do sądu by pozwały… strażniki… i zarno by i fuzję wzieny… a to nie moja… Myślałech, że samo przejdzie… pomóżcie, bo tak rwie, tak boli…
— Takiś to majster! Taki se ścichapęk, lelum polelum, a z dziedzicem zajączkami się dzieli… Cie!… Ale kulasem za tę spółkę zapłacisz…
Obejrzał raz jeszcze i srodze się strapił.
— Za późno, o wiela za późno!
— Poredźcie, poredźcie — jęczał wystraszony.
Już nic nie odrzekł, ino rękawy zakasał, wydobył ostry kozik, nogę ujął krzepko i jął wydłubywać śruciny i ropę wyciskać.
Kuba zrazu ryczał jak zwierz dorzynany, aż mu zatkał gębę kożuchem, ścichł, bo zemdlał z bólu. Oporządził mu nogę, obłożył jakąś maścią, obwinął w nowe szmaty, dopiero go otrzeźwił.
— Do szpitala musisz iść… — mruknął cicho.
— Do szpitala?… — Nieprzytomny był jeszcze.
— Urżnęliby ci nogę, to byś może i wyzdrowiał.
— Nogę?…
— Juści, już na nic, zepsuta, czernieje cała.
— Urżnęliby? — pytał nie mogąc pojąć.
— W kolanie. Nie bój się, mnie kula urwała przy samym zadzie, a żyję.
— To ino urżnąć bolejące miejsce i byłbym zdrowym?…
— Jakby kto ręką odjął… ale do szpitala trza ci zaraz iść…
— Nie, bojam się, nie… do szpitala…
— Głupiś!…
— Tam żywcem krają… tam… Oberznijcie wy… co ino zechcecie, zapłacę, oberznijcie… do szpitala nie chcę, wolę już tutaj zdychać…
— To i zdechniesz… doktór ino może ci oberznąć. Pójdę zaraz do wójta, żeby ci na jutro dali podwodę i odwieźli do miasta.
— Próżno pójdziecie, bo do szpitala nie pójdę… — powiedział twardo.
— Hale, będą ci się pytali, głupi!
— Urżnąć i zaraz wyzdrowieje… — powtarzał Kuba cicho po jego wyjściu.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional