lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 664

mijał Szwedów, wysuwał się naprzód i przecinał im drogę, symulując, że staje do walnej
rozprawy. Wówczas trąby grały radośnie z jednego końca szwedzkiego obozu w drugi i, o
cudzie! - nowe siły, nowy duch zdawał się nagle ożywiać strudzone szeregi Skandynawów.
Chorzy, zmoknięci, bezsilni, do Łazarzów podobni, stawali nagle do bitwy z płonącym
licem, z ogniem w źrenicach. Dzidy i muszkiety poruszały się z taką dokładnością, jakby
żelazne władały nimi ręce, krzyki wojenne rozlegały się tak gromko, jakby z najzdrowszych
wychodziły piersi - i szli naprzód, by piersią o pierś uderzyć.
Więc pan Czarniecki uderzał raz i drugi, lecz gdy zagrzmiały armaty, cofał wojska na
boki, zostawując Szwedom w zysku tylko trud próżny, tylko większy zawód i zniechęcenie.
Natomiast, gdzie armaty nadążyć nie mogły, a dzida i szabla miały w otwartym polu
rozstrzygać, tam uderzał jak piorun, wiedząc, że w ręcznej walce jazda szwedzka nawet
wolentarzom nie wytrzyma.
I znów Wittenberg począł wnosić instancję do króla, by się cofał, aby siebie i wojska nie
gubił, lecz on w odpowiedzi zacinał usta, ogniem sypał z oczu i ukazywał ręką na
południe, gdzie w ruskich krainach spodziewał się znaleźć Jana Kazimierza, otwarte do
zwycięstw pole, spoczynek, żywność, paszę dla koni i łup bogaty.
Tymczasem, na dobitkę nieszczęścia, te polskie pułki, które służyły mu dotąd, a teraz
jedynie mogły jako tako stawiać czoło krokom Czarnieckiego, poczęły opuszczać Szwedów.
Więc podziękował pierwszy za służbę pan Zbrożek, którego nie chęć zysku, ale ślepe
przywiązanie do chorągwi i wierność żołnierska trzymały dotąd przy Karolu. Podziękował w
ten sposób, że poszarpał pułk dragonów Millera, połowę ludzi w pień wyciął i poszedł. Po
nim podziękował pan Kaliński, po piechocie szwedzkiej przejechawszy. Sapieha stawał się
co dzień posępniejszy, coś w duszy przeżuwał, coś knował. Sam dotąd nie odszedł, ale
ludzie co dzień mu uciekali spod chorągwi.
Szedł więc Karol Gustaw na Narol, Cieszanów i Oleszyce, aby się do Sanu dostać.
Podtrzymywała go nadzieja, że Jan Kazimierz zabieży mu drogę i bitwę stoczy. Jeszcze
zwycięstwo mogło losy szwedzkie poprawić i odmianę fortuny sprowadzić. Jakoż rozeszły się
pogłoski, że Jan Kazimierz ruszył ze Lwowa z kwarcianym wojskiem i Tatarami. Lecz rachuby
Karolowe zawiodły, Jan Kazimierz wolał bowiem czekać na skupienie się wojski nadejście
Litwy pod Sapiehą. Zwłoka była mu najlepszym sprzymierzeńcem, bo on rósł z każdym dniem w
siły, Karol zaś z każdym dniem stawał się słabszy.
- Nie wojsko to idzie ani armia, ale kondukt pogrzebowy! - mówili starzy wojownicy w
Kazimierzowym otoczeniu.
Zdanie to dzieliło wielu oficerów szwedzkich.
Sam król powtarzał jeszcze, że do Lwowa idzie, lecz oszukiwał siebie i swoich. Nie do
Lwowa mu było iść, lecz o własnym ratunku myśleć. Zresztą i to było niepewnym, czy Jan
Kazimierz we Lwowie się znajduje, a w każdym razie mógł się cofnąć aż hen, na Podole, i
wyprowadzić za sobą nieprzyjaciela w dalekie stepy, na których przyszłoby Szwedom zginąć
bez ratunku.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional