— Jaki pan?
— Żosztawił bilet, leży na biurku.
Na biurku leżał bilet Maruszewicza.
— Aha!… Cóż ten pan mówił?
— On niby, żeby tak, to nicz nie mówił. Tylko pytał się: kiedy pan jeszt w domu? A ja powiedziałem: koło dziesiąty ż rana, i wtedy on powiedział, że przyjdzie jutro o dziesiąty, ino na minutkę.
— Dobrze, dobranoc ci!
— Upadam do nóg, proszę łaski pana.
Służący wyszedł, Wokulski czuł się zupełnie otrzeźwiony. Ochocki i jego latające maszyny zmalały mu w oczach. Miał znowu energię jak wówczas, kiedy wyjeżdżał do Bułgarii. Wtedy szedł po majątek, a dziś ma okazję rzucić jego część dla panny Izabeli. Kłuły go wyrazy listu pani Meliton: „postawiona między biedą i wyjściem za marszałka…” Otóż ona nigdy nie znajdzie się w tym położeniu… A wydźwignie ją nie jakiś tam Ochocki, za pomocą swojej maszyny, ale on… Czuł w sobie taką siłę, iż gdyby w tej chwili sufit z dwoma piętrami spadł mu na głowę, chyba utrzymałby go.
Wydobył z biurka swój notatnik i począł rachować:
„Klacz wyścigowa — głupstwo… Wydam najwyżej tysiąc rubli, z których wróci się przynajmniej część… Dom rs. 60 000, posag panny Izabeli rs. 30 000, razem rs. 90 000. Bagatela… prawie trzecia część mego majątku… W każdym razie za dom wróci mi się ze 60 000 albo i więcej… No!… trzeba skłonić Łęckiego, ażeby te 30 000 mnie powierzył; będę mu płacił 5000 rubli rocznie jako dywidendę… Chyba im wystarczy?… Konia oddam berejterowi, niech on zajmie się puszczeniem go na wyścigi… O dziesiątej będzie u mnie Maruszewicz, o jedenastej pojadę do adwokata… Pieniądze dostanę na ósmy procent — 7200 rubli rocznie; a że mam na pewno piętnaście procent… No i dom coś przynosi… A co powiedzą moi wspólnicy?… Ach, dużo mnie to obchodzi!… Mam 45 000 rubli rocznie, ubędzie 12–13 000 rubli, zostanie 32 000 rubli… Żona moja nudzić by się nie powinna… W ciągu roku wycofam się z tej kamienicy, choćby ze stratą 30 000 rubli… Wreszcie to nie jest strata, to jej posag…”
Północ. Wokulski zaczął się rozbierać. Pod wpływem jasno określonego celu uspokoiły się rozstrojone nerwy. Zgasił światło, położył się i patrząc na firanki, którymi bujał wiatr wpadający przez otwarte okno, zasnął jak kamień.
Wstał o siódmej rano tak rześki i wesoły, że zwróciło to uwagę służącego, który zaczął kręcić się po pokoju.
— Czegóż to chcesz? — zapytał Wokulski.
— Ja nicz. Ino, proszę pana, stróż chce, ale nie śmi prosić, żeby pan pofatygował się i potrzymał mu dzieczko do krztu.
— A a a!… A pytał się, czy ja chcę, żeby on miał dziecko?
— Nie pytał się, bo pan był wtedy na wojnie.
— No dobrze. Będę jego kumem.
— To może by mnie pan teraz podarował sztary szurdut, bo jakże ja będę na krzcinach?
— Dobrze, weź ten surdut.
— A reperaczyja?…
— O, głupi jesteś, nie nudź mnie… Każ zreperować, choć nie wiem co…
— Bo ja chciałbym, proszę pana, akszamitny kołmirz.
— Przyszyj sobie aksamitny kołnierz i idź do diabła.
— Czałkiem beż potrzeby gniewa się pan, bo przecie to dla pańszkiego honoru, nie dla mego — odparł służący i wychodząc trzasnął drzwiami.
Czuł, że jego pan jest w wyjątkowo dobrym usposobieniu.
Ubrawszy się Wokulski usiadł do rachunków pijąc przy tym czystą herbatę. Po ukończeniu ich napisał depeszę do Moskwy o asygnację na sto tysięcy rubli i drugą do ajenta w Wiedniu, ażeby wstrzymał pewne obstalunki.
Na kilka minut przed dziesiątą wszedł Maruszewicz. Młody człowiek wydawał się jeszcze bardziej zniszczonym i onieśmielonym aniżeli wczoraj.
— Pozwoli pan — odezwał się Maruszewicz po kilku słowach powitania — że od razu położę karty na stół… Chodzi o oryginalną propozycję…
— Słucham najoryginalniejszej…
— Pani baronowa Krzeszowska (jestem przyjacielem obojga baronostwa) — mówił zniszczony młodzieniec — pragnie zbyć klacz wyścigową. Zaraz pomyślałem, że pan przy swoich stosunkach może życzyłby sobie posiadać podobnego konia… Jest ogromna szansa wygranej, gdyż biegają prócz niej w wyścigu tylko dwa konie, znacznie słabsze…
— Dlaczegóż pani baronowa sama nie puszcza tej klaczy?
— Ona?… Ona jest śmiertelną nieprzyjaciółką wyścigów!
— Po cóż więc kupiła klacz wyścigową?
— Dla dwu przyczyn — odparł młody człowiek. — Naprzód baron, potrzebując pieniędzy na pokrycie długu honorowego, oświadczył, że zastrzeli się, jeżeli nie dostanie ośmiuset rubli, choćby za swoją ukochaną klacz, a po wtóre, baronowa nie życzy sobie, aby jej mąż przyjmował udział w wyścigach. Więc kupiła klacz, ale dziś biedaczka choruje ze wstydu i rozpaczy i chciałaby pozbyć się jej za jakąkolwiek bądź cenę.
— Mianowicie?
— Osiemset rubli — odparł młody człowiek, spuszczając oczy.
— Gdzie jest koń?
— W maneżu Millera.
— A dokumenta?