podziwu nad przebiegłością danvelda, ale żaden z nich nie miał czasu odezwać się, gdyż
Juran począł wołać okropnym głosem:
- Jest! jest w Szczytnie! Słyszałem, jako śpiewała, słyszałem głos mojego dziecka!
Na to Danveld obrócił się do zebranych i rzekł spokojnie a dobitnie:
- Biorę was tu obecnych na świadków, a szczególnie ciebie Zygfrydzie z Insburka, i was,
pobożni bracia, Rotgierze i Gotfrydzie, że wedle słowa i uczynionej obietnicy oddaję tę
dziewkę o której pobici przez nas zbójcy powiadali, jako jest córką Juranda ze Spychowa.
Jeśli zaś nią nie jest -nie nasza w tym wina, ale raczej wola Pana naszego, który w ten
sposób chciał wydać Juranda w nasze ręce.
Zygfryd i dwaj młodsi bracia skłonili głowy na znak, że słyszą i będą w potrzebie
świadczyli. Potem znów zamienili szybkie spojrzenia - gdyż było to więcej, niż sami mogli
się spodziewać: schwytać Juranda, nie oddać mu córki, a jednak pozornie dotrzymać
obietnicy, któż inny by to potrafił!
Lecz Jurand rzucił się na kolana i począł zaklinać Danvelda na wszystkie relikwie w
Malborgu, a potem na prochy i głowy rodziców, by oddał mu prawdziwe jego dziecko i nie
postępował jako oszust i zdrajca łamiący przysięgi i obietnice. W głosie jego tyle było
rozpaczy i prawdy, że niektórzy poczęli się domyślać podstępu, innym zaś przychodziło na
myśl, że może naprawdę jaki czarownik odmienił postać dziewczyny.
- Bóg patrzy na twoją zdradę! - wołał Jurand. - Na rany Zbawiciela! na godzinę śmierci
twojej, oddaj mi dziecko!
I wstawszy z klęczek, szedł zgięty we dwoje ku Danveldowi, jakby chciał mu objąć kolana,
i oczy błyszczały mu prawie szaleństwem, a głos łamał mu się na przemian bólem, trwogą,
rozpaczą i groźbą. Danveld zaś, słysząc wobec wszystkich zarzuty zdrady i oszustwa,
począł parskać nozdrzami, wreszcie gniew buchnął mu na twarz jak płomień, więc chcąc do
reszty zdeptać nieszczęśnika, posunął się również ku niemu i pochyliwszy się do jego
ucha, szepnął przez zaciśnięte zęby:
- Jeślić ją oddam - to z moim bękartem...
Lecz w tej samej chwili Jurand ryknął jak buhaj: obie jego dłonie chwyciły Danvelda i
podniosły go w górę. W sali rozległ się przeraźliwy krzyk: "Oszczędź!!" - po czym ciało
komtura uderzyło z tak straszną siłą o kamienną podłogę, że mózg z roztrzaskanej czaszki
obryzgał bliżej stojących Zygfryda i Rotgiera.
Jurand skoczył ku bocznej ścianie, przy której stały zbroje, i porwawszy wielki dwuręczny
miecz runął jak burza na skamieniałych z przerażenia Niemców.
Byli to ludzie przywykli do bitew, rzezi i krwi, a jednak upadły w nich serca tak dalece,
że nawet gdy odrętwienie minęło, poczęli się cofać i pierzchać, jak stado owiec pierzcha
przed wilkiem, który jednym uderzeniem kłów zabija. Sala zabrzmiała okrzykami
przerażenia, tupotem nóg ludzkich, brzękiem przewracanych naczyń, wyciem pachołków,
rykiem niedźwiedzia, który wyrwawszy się z rąk skomorocha, począł wdrapywać się na
wysokie okno - i rozpaczliwym wołaniem o zbroje, o tarcze, o miecze i kusze. Zabłysła