lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 7

nauczycielki i pędem pobiegł za sankami. Trafił na rów idący wzdłuż drogi, jednym susem wybrnął z
zaspy i pędził przed siebie. Odbiegłszy od światła, nic nie widział w ciemności. Potknął się raz, drugi
na jakichś kołkach i upadł na ziemię wrzeszcząc co sił:
— Mamusiu, mamusiu!
Obydwoje nauczycielstwo schwycili go pod ręce i zaprowadzili przemocą do szkoły. Janczary
dzwoniły gdzieś daleko coraz ciszej, jakby spod wydm śniegu.
— Nigdy nie spodziewałam się czegoś podobnego! Nigdy! Żeby taki duży chłopiec chciał uciekać do
Gawronek… Pfe, brzydko! — sapała nauczycielka.
Marcinek ucichł, ale nie ze wstydu. Dusiło go jakieś bolesne zdumienie: gdzie rzucił okiem, nigdzie
matki nie było. W mózg jego wrzynała się myśl jak drzazga: nie ma, nie ma, nie ma… Ze ściśniętymi
zębami wszedł do mieszkania, usiadł na wskazanym przez nauczycielkę krzesełku i słuchając jej
długiego kazania ciągle myślał o matce. Te myśli były szeregiem wizerunków jej twarzy, które
przemykały mu się pod powiekami i nikły. Znikanie ich było zawiązkiem, pierwszym sygnałem
tęsknoty.
Brudna Małgosia słała tymczasem łóżka i ustawiała wraz z nauczycielem parawan przed posłaniem
na kanapce, przeznaczonym dla koleżanki Józi. Ustawianie trwało dosyć długo i szczególne
nastręczać musiało trudności, bo służąca w małej przerwie czasu, gdy nauczycielka wydaliła się do
kuchni, co chwila odskakiwała z chichotem.
Nareszcie wszystkie łóżka zostały posłane i Marcinowi kazano się rozbierać. Położył się co tchu,
nakrył kołdrą i zaczął knuć plan ucieczki.
Chytrze obierał stosowny moment o wczesnym poranku, przypominał sobie drogę do Gawronek,
wmyślał się w fizjonomie zakątków leśnych, pustek, które widział przed wieczorem, i uciekał przez
nie w marzeniu. Z wolna rozczyniała się w jego sercu, znużonym nawałą uniesień, senna żałość i
wylewać poczęła w cichym płaczu. Łzy dużymi kroplami spływały na poduszkę i rozlewały się w
szerokie plamy… Zasnął spłakany w znużeniu i bezczuciu.
Wśród nocy nagle się ocknął. Raptem usiadł na łóżku i rozszerzonymi oczyma patrzał przed siebie.
Ktoś chrapał jak maszyna do ugniatania żwiru.
Mała nocna lampka, ustawiona w kącie izby, oświetlała jedną ścianę i część powały. Marcinek ujrzał
czyjeś olbrzymie, grube i tłuste kolano wystające spod pierzyny, nieco dalej wielki nos i wąsy, które
poruszały się miarowo wskutek chrapania, jeszcze dalej półokrągły koszyk wyszyty paciorkami, a
przy mdłym świetle błyszczący jak kły obnażone.
Uczucie osamotnienia, graniczące z rozpaczą, chwyciło małego szlachcica stalowymi szponami.
Wzrok jego latał niespokojnie od przedmiotu do przedmiotu, z miejsca na miejsce, szukając czegoś
znajomego i bliskiego. Spoczął wreszcie na tym kącie kanapki, gdzie siedzieli rodzice, ale i tam spał
ktoś obcy. Z kątów izby zasnutych mrokiem wychylał się strach wielkooki, a widok gratów stojących
w półświetle zdawał się grozić w sposób złowrogi. Długo malec siedział na posłaniu, patrząc
bezsilnie i nie będąc w stanie najsroższym swoim cierpieniem odgadnąć, po co to wszystko z nim
zrobiono, co to znaczy, dla jakiej racji tak jest męczony.
Nazajutrz, po nocy źle przespanej, obudził się bardzo nierychło. W mieszkaniu nie było nikogo,
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional