lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 566

Dopalała się zwolna lampa jego życia. Dnia tego w południe jeszcze chodził, jeszcze
spoglądał z blanków na namioty i drewniane szałasy wojsk sapieżyńskich; lecz w dwie
godziny później zaniemógł tak, iż musiano go odnieść do komnat.
Od owych czasów kiejdańskich, w których po koronę sięgał, zmienił się do niepoznania.
Włos na głowie zbielał, naokoło oczu poczyniły się czerwone obwódki, twarz mu obwisła i
nabrzękła, więc wydawała się jeszcze ogromniejszą, ale była to twarz już półtrupia,
naznaczona błękitnymi piętnami i straszna przez swój wyraz piekielnych cierpień.
A jednak, lubo życie jego niemal na godziny się już liczyć mogło, przecie żył za długo,
bo przeżył nie tylko wiarę w siebie, w swoją pomyślną gwiazdę, nie tylko nadzieje swoje i
zamiary, ale tak głęboki swój upadek, że gdy spoglądał na dno tej przepaści, do której
się stoczył, sam sobie wierzyć nie chciał. Wszystko go zawiodło: wypadki, wyrachowania,
sprzymierzeńcy. On, któremu nie dość było być najpotężniejszym panem polskim, księciem
państwa rzymskiego, wielkim hetmanem i wojewodą wileńskim, on, któremu Litwa cała była
nie do miary pragnień i pożądliwości, zamknięty był teraz w jednym ciasnym zameczku, w
którym czekała go tylko albo śmierć, albo niewola. I patrzył codziennie we drzwi, która z
dwóch strasznych bogiń pierwej wejdzie wziąść jego duszę i przez pół już rozpadające się
ciało.
Z jego ziem, z jego włości i starostw można było niedawno udzielne królestwo wykroić,
dziś nie był panem nawet i murów tykocińskich.
Przed kilkoma zaledwie miesiącami z sąsiednimi królami jeszcze traktował, dziś jeden
kapitan szwedzki z niecierpliwością i lekceważeniem słuchał jego rozkazów i wolę jego
śmiał naginać do swojej.
Gdy go opuściły wojska, gdy z magnata i pana, który trząsł krajem, został bezsilnym
nędzarzem, który sam potrzebował ratunku i pomocy, Karol Gustaw pogardził nim. Byłby pod
niebiosa wynosił potężnego pomocnika, ale odwrócił się z dumą od suplikanta.
Jako opryszka Kostkę Napierskiego oblegano niegdyś w Czorsztynie, tak jego, Radziwiłła,
oblegano teraz w zamku tykocińskim. I kto oblegał? Sapieha, największy wróg osobisty!
Gdy go dostaną, powloką go na sąd, gorzej niż opryszka, bo jako zdrajcę.
Opuścili go krewni, przyjaciele, koligaci. Wojska zajechały jego dobra, rozwiały się w
mgłę skarby, bogactwa, i ów pan, ów książę, który niegdyś dwór francuski dziwił i
oślepiał przepychem, który na ucztach tysiące szlachty przyjmował, który po dziesięć
tysięcy własnych wojsk trzymał, odziewał, żywił, nie miał teraz czym własnych mdlejących
sił odżywić, i strach powiedzieć! on, Radziwiłł, w ostatnich chwilach swego życia, niemal
w godzinę śmierci - był głodny!
W zamku dawno już brakło żywności, ze szczupłych pozostałych zapasów komendant szwedzki
skąpe wydzielał racje, a książę nie chciał go prosić.
Gdyby przynajmniej gorączka, która trawiła jego siły, odjęła mu była i przytomność! Ale
nie! Pierś jego podnosiła się coraz ciężej, oddech zmieniał się w chrapanie, opuchłe nogi
i ręce ziębły, lecz umysł, mimo chwilowych obłędów, mimo strasznych mar i wizyj, które
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional