Lecz począł poruszać nozdrzami i sapać, co widząc Petroniusz wzruszył ramionami.
— Nie ma w nim filozofa za jedną sestercję — rzekł — i nigdy nie zrobię z tego syna Marsa
człowieka.
Winicjusz nawet nie usłyszał.
— Są już na Karynach!…
Oni zaś rzeczywiście skręcili ku Karynom. Niewolnicy, zwani lampadarii, szli na przedzie, inni zwani
pedisequi — po obu stronach lektyki, Atacynus zaś tuż za nią czuwając nad pochodem.
Lecz posuwali się z wolna, bo latarnie w mieście wcale nie oświetlonym źle rozjaśniały drogę. Przy
tym ulice w pobliżu pałacu były puste, zaledwie gdzieniegdzie jakiś człowiek przesuwał się z latarką,
ale dalej niezwykle ożywione. Z każdego prawie zaułku wychodzili ludzie po trzech, po czterech,
wszyscy bez pochodni, wszyscy w ciemnych płaszczach. Niektórzy szli razem z pochodem, mieszając
się z niewolnikami, inni w większych gromadach zachodzili z naprzeciwka. Niektórzy taczali się jak
pijani. Chwilami pochód stawał się tak trudny, że lampadarii poczęli wołać:
— Miejsce dla szlachetnego trybuna, Marka Winicjusza!
Ligia widziała przez rozsunięte firanki te ciemne gromady i poczęła dygotać ze wzruszenia. Porywała
ją na przemian to nadzieja, to trwoga. „To on! to Ursus i chrześcijanie! To stanie się już zaraz —
mówiła drżącymi ustami. — O Chryste, pomagaj! o Chryste, ratuj!”
Ale i Atacynus, który z początku nie zważał na owo niezwykłe ożywienie ulicy, począł się wreszcie
niepokoić. Było w tym coś dziwnego. Lampadarii musieli coraz częściej wołać: „Miejsce dla lektyki
szlachetnego trybuna!” Z boków nieznani ludzie naciskali tak lektykę, że Atacynus kazał
niewolnikom odganiać ich kijami.
Nagle krzyk uczynił się na przodzie pochodu, w jednej chwili pogasły wszystkie światła. Koło lektyki
uczynił się tłok, zamieszanie i bitwa.
Atacynus zrozumiał: był to wprost napad.
I zrozumiawszy struchlał. Wiadomym było wszystkim, że cezar często dla zabawy rozbija w gronie
augustianów i na Suburze, i w innych dzielnicach miasta. Wiadomym było, że czasem nawet
przynosił z tych nocnych wycieczek guzy i sińce, lecz kto się bronił, szedł na śmierć, choćby był
senatorem. Dom wigilów, których obowiązkiem było czuwać nad miastem, nie był zbyt odległy, ale
straż udawała w podobnych wypadkach, że była głuchą i ślepą. Tymczasem koło lektyki wrzało;
ludzie poczęli się zmagać, bić, obalać i deptać. Atacynusowi błysnęła myśl, że przede wszystkim
należy ocalić Ligię i siebie, a resztę zostawić losowi. Jakoż wyciągnąwszy ją z lektyki, porwał na ręce i
usiłował się wymknąć w ciemności.
Lecz Ligia poczęła wołać:
— Ursus! Ursus!
Była biało ubrana, więc łatwo było ją dojrzeć. Atacynus począł drugą wolną ręką narzucać na nią
gwałtownie własny płaszcz, gdy naraz straszliwe cęgi chwyciły jego kark, a na głowę spadła mu, jak
kamień, olbrzymia druzgocąca masa.
On zaś padł w jednej chwili, jak wół uderzony obuchem przed ołtarzem Jowisza.
Niewolnicy leżeli po większej części na ziemi lub ratowali się, rozbijając się wśród grubych ciemności