Chryzotemis.
Winicjusz szedł we wszystkim za słowami Petroniusza, który radził mu nie iść po Ligię, ale posłać
Atacyna z uzyskanym od cezara pozwoleniem, samemu zaś przyjąć ją w domu i przyjąć uprzejmie, a
nawet z oznakami czci.
— Wczoraj byłeś pijany — mówił mu. — Widziałem cię: postępowałeś z nią jak kamieniarz z Gór
Albańskich. Nie bądź zbyt natarczywy i pamiętaj, że dobre wino należy pić powoli. Wiedz także, że
słodko jest pożądać, lecz jeszcze słodziej być pożądanym.
Chryzotemis miała o tym własne, nieco odmienne zdanie, lecz Petroniusz, nazywając ją swoją
westalką i gołąbką, począł jej tłumaczyć różnicę, jaka być musi między wprawnym cyrkowym
woźnicą a pacholęciem, które po raz pierwszy wsiada na kwadrygę. Po czym zwróciwszy się do
Winicjusza mówił dalej:
— Zyskaj jej ufność, rozwesel ją, bądź z nią wspaniałomyślny. Nie chciałbym widzieć smutnej uczty.
Przysięgnij jej nawet na Hades, że ją wrócisz Pomponii, a już twoją będzie rzeczą, by wolała
nazajutrz zostać niż wrócić.
Po czym ukazując na Chryzotemis dodał:
— Ja od pięciu lat co dzień postępuję w ten mniej więcej sposób z tą płochliwą turkawką i nie mogę
się uskarżać na jej srogość…
Chryzotemis uderzyła go na to wachlarzem z pawich piór i rzekła:
— Alboż się nie opierałam, satyrze!
— Ze względu na mego poprzednika…
— Alboż nie byłeś u moich nóg?
— Żeby na ich palce zakładać pierścionki.
Chryzotemis spojrzała mimo woli na swe stopy, na których palcach połyskiwały istotnie skry
klejnotów, i oboje z Petroniuszem poczęli się śmiać. Lecz Winicjusz nie słuchał ich sprzeczki. Serce
biło mu niespokojnie pod wzorzystą szatą syryjskiego kapłana, w którą się przybrał na przyjęcie
Ligii.
— Już powinni byli wyjść z pałacu — rzekł, jakby mówiąc sam do siebie.
— Powinni byli — odpowiedział Petroniusz. — Może ci tymczasem opowiedzieć o wróżbach
Apoloniusza z Tiany lub ową historię o Rufinie, której, nie pamiętam dlaczego, nie skończyłem.
Lecz Winicjusza zarówno mało obchodził Apoloniusz z Tiany, jak i historia Rufina. Myśl jego była przy
Ligii i choć czuł, że piękniej było przyjąć ją w domu niż iść w roli zbira do pałacu, żałował jednak
chwilami, że nie poszedł, tylko dlatego, że mógłby wcześniej widzieć Ligię i siedzieć koło niej w
ciemnościach w podwójnej lektyce.
Tymczasem niewolnicy wnieśli trójnożne, zdobne głowami tryków, brązowe misy z węglami, na
które poczęli sypać małe źdźbła mirry i nardu.
— Już skręcają ku Karynom — rzekł znów Winicjusz.
— On nie wytrzyma, wybiegnie naprzeciw i gotów się jeszcze z nimi rozminąć — zawołała
Chryzotemis.
Winicjusz uśmiechnął się bezmyślnie i rzekł: