Oto wracając z pogoni za Litwą, rozgorzałe i upojone zwycięstwem chorągwie niemieckie
uderzyły w bok polskiego skrzydła.
Sądząc, że wszystkie wojska królewskie już rozbite i bitwa stanowczo wygrana, wracały one
w wielkich, bezładnych gromadach z krzykiem i śpiewaniem, gdy nagle ujrzały przed sobą
srogą rzeź i Polaków prawie już zwycięskich, ogarniających zastępy niemieckie.
Więc Krzyżacy, zniżając głowy, spoglądali ze zdumieniem przez kraty przyłbic na to, co
się dzieje, a potem, jak który stał, wbijał koniowi ostrogi w boki i puszczał się w zamęt
bojowy.
I tak gromada uderzała po gromadzie, aż wkrótce tysiące ich zwaliły się na znużone walką
chorągwie polskie. Krzyknęli Niemcy radośnie, widząc przybywającą pomoc, i z nowym
zapałem poczęli bić Polaków. Okropna bitwa zawrzała na całej linii, ziemia spłynęła
potokami krwi, zachmurzyło się niebo i odezwały się głuche grzmoty, jakby sam Bóg chciał
mieszać się między walczących.
Lecz zwycięstwo poczęło chylić się ku Niemcom... Już, już zaczynała się zamieszka w ławie
polskiej, już rozszalałe w boju zastępy krzyżackie poczęły jednym głosem śpiewać pieśń
tryumfu:
Christ ist erstanden!...
..........................................................................................
.............
A wtem stało się coś jeszcze okropniejszego. Oto jeden leżący na ziemi Krzyżak rozpruł
nożem brzuch konia, na którym siedział Marcin z Wrocimowic trzymający wielką, świętą dla
wszystkich wojsk chorągiew krakowską z orłem w koronie. Rumak i jeździec zwalili się
nagle, a wraz z nimi zachwiała się i padła chorągiew.
W jednej chwili setki żelaznych ramion wyciągnęło się po nią, a ze wszystkich piersi
niemieckich wyrwał się ryk radości. Zdało im się, że to koniec, że strach i popłoch
ogarną teraz Polaków, że przychodzi czas klęski, mordu i rzezi, że już uciekających tylko
przyjdzie im ścigać i wycinać.
Ale oto właśnie czekał ich straszny i krwawy zawód. Krzyknęły wprawdzie z rozpaczą jak
jeden mąż wojska polskie na widok upadającej chorągwi, lecz w tym krzyku i w tej rozpaczy
był nie strach, ale wściekłość. Rzekłbyś, żywy ogień spadł na pancerze. Rzucili się jak
lwy rozżarte ku miejscu najstraszniejsi mężowie z obu armii i rzekłbyś, burza rozpętała
się koło chorągwi. Ludzie i konie zbili się w jeden wir potworny, a w tym wirze śmigały
ramiona, szczękały miecze, warczały topory, zgrzytała stal o żelazo, łomot, jęki, dziki
wrzask wyrzynanych mężów zlały się w jeden przeokropny głos, taki, jakby potępieńcy
odezwali się nagle z głębi piekła. Wstała kurzawa, a z niej wypadły tylko oślepłe z
przerażenia konie bez jeźdźców, z krwawymi oczyma i rozwianą dziko grzywą.
Lecz trwało to krótko. Ni jeden Niemiec nie wyszedł żywy z tej burzy i po chwili powiała
znów nad polskimi zastępami odbita chorągiew. Wiatr poruszył ją, rozwinął i rozkwitła
wspaniale jak olbrzymi kwiat, jako znak nadziei i jako znak gniewu Bożego dla Niemców, a