przewracały się znaki, pękały pod uderzeniem brzeszczotów i obuchów hełmy, naramienniki,
pancerze, oblewało się krwią żelazo, walili się z siodeł na kształt podciętych sosen
witezie. Ci z rycerzy krzyżackich, którzy już pod Wilnem zaznali bitew z Polakami,
wiedzieli Jaki to "nieużyty" i "natarczywy" jest ten lud, lecz nowaków i gości
zagranicznych ogarnęło zrazu podobne do strachu zdumienie. Niejeden też wstrzymywał mimo
woli koma, spoglądał przed się niepewnie i nim się namyślił, co czynić, ginął pod ciosem
polskiej prawicy. I równie jak grad sypie się niemiłosiernie z miedzianej chmury na łan
żyta, tak gęsto sypały się ciosy okrutne i biły miecze, biły oksze, biły topory, biły bez
tchu i miłosierdzia, dźwięczały jak w kuźniach żelazne blachy, śmierć gasiła niby wicher
żywoty, jęki rwały się z piersi, gasły oczy, a zbielałe młodzieńcze głowy pogrążały się w
noc wiekuistÄ….
Leciały w górę skry skrzesane żelazem, złamki drzewców, proporce, pióra strusie i pawie.
Kopyta rumaków obsuwały się po krwawych leżących na ziemi pancerzach i trupach końskich.
Kto padł ranny, tego miażdżyły podkowy.
Lecz żaden jeszcze nie padł z przedniej szych rycerzy polskich i szli przed się w zgiełku
i ciasnocie, wykrzykując imiona swych patronów lub zawołania rodowe, jak idzie ogień po
suchym stepie, który pożera krze i trawy. Pierwszy tam Lis z Targowiska porwał mężnego
komtura z Osterody, Gamrata, któren straciwszy tarczę, zwinął w kłąb swój biały płaszcz
koło ramienia i płaszczem się od ciosów zasłaniał.
Ostrzem miecza przeciął Lis płaszcz i naramiennik, odwalił od pachy ramię, drugim zaś
pchnięciem przebił brzuch, aż ostrze w kość pacierzową zgrzytnęło. Krzyknęli z trwogi na
widok śmierci wodza ludzie z Osterody, lecz Lis rzucił się między nich jak orzeł między
żurawie, a gdy Staszko z Charbimowic i Domarat z Kobylan skoczyli mu na pomoc, poczęli
ich we trzech łuskać okropnie, tak jak niedźwiedzie łuszczą strąki, gdy się na pole
zasiane młodym grochem dostaną.
Tamże Paszko Złodziej z Biskupic zabił sławnego brata Kun-ca Adelsbacha. Kunc, gdy ujrzał
przed sobą wielkoluda z krwawym toporem w dłoni, na którym wraz z krwią przylepły kudły
ludzkie, zląkł się w sercu i chciał się oddać w niewolę. Ale Paszko, nie dosłyszawszy go
wśród wrzawy, podniósł się w strzemionach i rozciął mu głowę wraz ze stalowym hełmem,
jakby ktoś rozciął jabłko na dwoje. Wraz potem zgasił Locha z Meklemburgii i
Klingensteina, i Szwaba Helmsdorfa z możnego hrabiowskiego rodu, i Limpacha spod
Moguncji, i Nachterwitza też z Moguncji, aż wreszcie poczęli się cofać przed nim
przerażeni Niemcy, w lewo i w prawo, on zaś bił w nich jak w walącą się ścianę i co
chwila widziano go, jak wznosił się do cięcia na siodle, po czym widziano błysk topora i
hełm niemiecki zapadający się w dół między konie.
Tamże potężny Jędrzej z Brochocic, złamawszy miecz na głowie rycerza, który miał sowę na
tarczy i przyłbicę w kształt sowiej głowy wykutą, chwycił go za ramię, skruszył je i
wydarłszy mu brzeszczot, zaraz go nim życia pozbawił. On również młodego rycerza Dynheima
wziął w niewolę, którego widząc bez hełmu, pożałował zabijać, gdyż ów prawie był