przed siebie; jeźdźcy, wymachując mieczami i sulicami, lecieli z krzykiem okropnym
przeciw lewemu skrzydłu Krzyżaków.
Mistrz właśnie znajdował się przy nim. Wzruszenie jego już przeszło, a z oczu szły mu,
zamiast łez, skry. Ujrzawszy więc rozpędzoną ćmę litewską, zwrócił się do Frydrycha
Wallenroda, który na tej stronie dowodził, i rzekł:
- Witold pierwszy wystąpił. Poczynajcieże i wy w imię Boże! I skinieniem prawicy ruszył
czternaście chorągwi żelaznego rycerstwa.
- Gott mit uns! - zakrzyknął Wallenrod.
Chorągwie, zniżywszy kopie, poczęły z początku iść krokiem. Lecz równie jak skała
stoczona z góry, spadając, coraz większego pędu nabiera, tak i one: z kroku przeszły w
rysią, potem w cwał, i szły straszne, niepohamowane, jako lawina, która musi zetrzeć i
zdruzgotać wszystko przed sobą.
Ziemia jęczała i gięła się pod nimi.
Bitwa miała lada chwila rozciągnąć się i rozpalić na całej linii, więc polskie chorągwie
poczęły śpiewać starą bojową pieśń świętego Wojciecha. Sto tysięcy pokrytych żelazem głów
i sto tysięcy par oczu podniosło się ku niebu, a ze stu tysięcy piersi wyszedł jeden
olbrzymi głos do grzmotu niebieskiego podobny:
Bogurodzica, dziewica, Bogiem sławiona Maryja! Twego syna gospodzina, Matko zwolena,
Maryja, Zyszczy nam, spuści nam... Kiryjelejzon!...
I wraz moc zstąpiła w ich kości, a serca stały się na śmierć gotowe. Była zaś taka
niezmierna zwycięska siła w tych głosach i w tej pieśni, jakby naprawdę grzmoty poczęły
się roztaczać po niebie. Zadrżały kopie w rękach rycerzy, zadrżały chorągwie i
chorągiewki, zadrżało powietrze, zakolebały się gałęzie w boru, a zbudzone echa leśne
jęły odzywać się w głębinach i wołać, i jakby powtarzać jeziorom i łęgom, i całej ziemi
jak długa i szeroka:
Zyszczy nam, spuści nam. Kiryjelejzon!...
A oni śpiewali dalej:
Twego dzielą krzciciela, bożycze, Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze, Słysz modlitwę,
jąż nosimy, A dać raczy, jegoż prosimy, A na świecie zbożny pobyt, Po żywocie rajski
przebyt. Kiryjelejzon!
Echo powtórzyło w odpowiedzi: "Kiryjelejzooon!" -a tymczasem na prawym skrzydle wrzała
już bitwa zacięta i zbliżała się ku środkowi coraz bardziej.
Łoskot, kwik koni, krzyki okropne mężów mieszały się z pieśnią. Ale chwilami krzyki
cichły, jakby tym tam ludziom zbrakło tchu, i w jednej z takich przerw raz jeszcze można
było dosłyszeć grzmiące głosy:
Adamie, ty Boży kmieciu, Ty siedzisz u Boga w wiecu, Domieściż twe dzieci, Gdzie królują
anieli! Tam radość, Tam miłość, Tam widzenie Twórca, anielskie, bez końca... Kiryjelejzon!
I znów runęło echo po boru: "Kiryjelejzooon!" Krzyki na prawym skrzydle wzmogły się
jeszcze, lecz nikt nie mógł ni widzieć, ni rozeznać, co się tam dzieje, albowiem mistrz