i sajdak królewski. Dopełniało orszaku kilkunastu dworskich, którzy na ścigłych biegunach
mieli z rozkazami do wojska latać.
Giermkowie przybrali pana w świetną błyszczącą zbroję, po czym przywiedli mu również
"wybranego z tysięców" cisawego rumaka, który parskał nozdrzami na dobrą wróżbę spod
stalowego naczółka i napełniając rżeniem powietrze, przysiadał nieco jak ptak, który się
chce zerwać do lotu. Król, gdy uczuł pod sobą konia, a w ręku kopię, zmienił się nagle.
Smutek znikł mu z oblicza, małe czarne oczy poczęły błyskać, a na twarzy zjawiły się
rumieńce; lecz była to chwila tylko, bo gdy ksiądz podkanclerzy począł go żegnać krzyżem,
spoważniał znów i pochylił z pokorą przybraną w srebrzysty hełm głowę.
Tymczasem armia niemiecka, zstępując z wolna z wyniosłej równiny, minęła Grunwald, minęła
Tannenberg i zatrzymała się w zupełnym bojowym szyku w połowie pola. Z dołu, z polskiego
obozu, widać było doskonale groźną ławę olbrzymich, zakutych w żelazne zbroje koni i
rycerzy. Bystrzejsze oczy odróżniały nawet dokładnie, o ile wiatr targający chorągwie na
to pozwalał, rozmaite znaki na nich wyszyte, jako: krzyże, orły, gryfy, miecze, hełmy,
baranki, głowy żubrów i niedźwiedzi.
Stary Maćko i Zbyszko, którzy wojując poprzednio z Krzyżakami, znali ich wojska i herby,
pokazywali swoim Sieradzanom dwie chorągwie mistrza, w których służył sam kwiat i dobór
rycerstwa, i walną chorągiew całego Zakonu, której przewodził Fryderyk von Wallenrod, i
potężną świętego Jerzego, z krzyżem czerwonym w polu białym, i wiele innych zakonnych.
Nie znane im były jeno znaki różnych gości zagranicznych, których tysiące nadciągały ze
wszystkich stron świata: z Rakuz, z Bawarii, ze Szwabii, ze Szwajcarii, ze słynnej z
rycerstwa Burgundii, z bogatej Flandrii, ze słonecznej Francji, o której rycerzach
opowiadał ongi Maćko, że nawet leżąc już na ziemi, jeszcze waleczne słowa mówią, z
zamorskiej Anglii, ojczyzny celnych łuczników, i nawet z dalekiej Hiszpanii, gdzie wśród
ustawicznych walk z Saracena-mi rozkwitło nad wszystkie inne kraje męstwo i honor.
A zaś onej twardej szlachcie spod Sieradza, z Koniecpola, z Krześni, z Bogdańca, z Rogowa
i Brzozowej jak również z innych ziem polskich poczęła burzyć się krew w żyłach na myśl,
że za chwilę przyjdzie im się związać z Niemcami i całym tym świetnym rycerstwem. Twarze
starszych stały się poważne i surowe, ci bowiem wiedzieli, jak ciężka i okrutna będzie to
praca. Atoli serca młodych poczęły skowytać tak właśnie, jak skowyczą trzymane na uwięzi
psy myśliwe, gdy z daleka dzikiego zwierza ujrzą. Więc niektórzy, ściskając silniej w
garściach kopie, rękojeście mieczów i toporzyska, osadzali na zadach konie jakby do
skoku, inni płonili się na twarzach, inni poczęli oddychać szybko, jakby stało im się
nagle za ciasno w pancerzach. Doświadczeńsi jednak wojownicy uspokajali ich, mówiąc: "Nie
minie was, a starczy dla każdego, daj Bóg, by nie było nadto".
Lecz Krzyżacy, spoglądając z góry na lesistą nizinę, widzieli na krawędzi boru tylko
kilkanaście polskich chorągwi i wcale nie byli pewni, czy to jest cała armia królewska.
Wprawdzie na lewo, koło jeziora, widać było także szare gromady wojowników, a w kuszczach
błyszczało coś na kształt grotów sulic, to jest lekkich dzid, których używali Litwini.