wszyscy widzieli chorągwie niemieckie, nadciągające w coraz większej liczbie. Nie było
już wcale wątpliwości, że cała armia krzyżacka zastępuje drogę wojskom królewskim.
Rycerze porozjeżdżali się w mgnieniu oka do swoich chorągwi. Z królem przy namiocie
kaplicznym pozostała tylko garstka dworzan, księży i pachołków. Ale w tej chwili rozległ
się dzwonek na znak, że proboszcz kaliski wychodzi z drugą mszą, więc Jagiełło wyciągnął
ramiona, złożył pobożnie dłonie i wzniósłszy oczy ku niebu, wolnym krokiem udał się do
namiotu.
Lecz gdy po skończonej mszy wyszedł znowu przed namiot, mógł już własnymi oczyma
przekonać się, że prawdę mówili gońce, gdyż na krańcach wznoszącej się coraz bardziej ku
górze, rozległej równiny zaczerniało coś, jak gdyby bór wyrósł nagle na pustych polach, a
nad tym borem grała i mieniła się w słońcu tęcza chorągwiana. Jeszcze dalej, hen! za
Grunwaldem i Tannenbergiem, wznosił się ku niebu olbrzymi obłok kurzawy. Król objął
wzrokiem cały ten groźny widnokrąg, po czym zwróciwszy się do księdza podkanclerzego
Mikołaja, zapytał:
- Jakiego dziÅ› patrona?
- Dzień Rozesłania Apostołów - odrzekł ksiądz podkanclerzy.
A król westchnął:
- Więc dzień Apostołów będzie ostatnim życia dla wielu chrześcijan, którzy się dziś na
tym polu zetrÄ….
I wskazał ręką na szeroką, pustą równinę, na której w pośrodku tylko, w połowie drogi do
Tannenberga, wznosiło się kilka odwiecznych dębów.
Tymczasem jednak przyprowadzono mu konia, a w oddali ukazało się sześćdziesiąt kopii,
które Zyndram z Maszkowic przysłał jako straż osoby królewskiej.
Straży królewskiej przywodził Aleksander, młodszy syn księcia na Płocku, a brat tego
Ziemowita. który, szczególną "przemyślnością" do wojny obdarzon, zasiadał w radzie
wojskowej. Drugie po nim miejsce trzymał litewski synowiec monarchy Zygmunt Korybut,
młodzian wielkich nadziei i wielkich przeznaczeń, ale niespokojnego ducha. Między
rycerstwem najsłynniejsi byli:
Jaśko Mążyk z Dąbrowy, prawdziwy olbrzym, postawą niemal Paszkowi z Biskupic równy, a
siłą niewiele samemu Zawiszy Czarnemu ustępujący, Źóława, baron czeski, drobny i chudy,
ale sprawności niezmiernej, słynny na dworze czeskim i węgierskim z pojedynków, w których
kilkunastu rycerzy rakuskich rozciągnął, i drugi Czech, Sokół, łucznik nad łuczniki, i
Wielkopolanin Bieniasz Wierusz, i Piotr Mediolański, i bojarzyn litewski Sieńko z
Pohosta, którego ojciec Piotr, jednej chorągwi smoleńskiej przywodził, i krewny króla,
kniaź Fieduszko, i kniaź Jamont, a zresztą sami polscy rycerze, "wybrani z tysięców",
którzy wszyscy zaprzysięgli do ostatniej krwi króla bronić i od wszelkiej wojennej
przygody go osłaniać. Zaś bezpośrednio przy osobie królewskiej znajdował się ksiądz
podkanclerzy Mikołaj i sekretarz Zbyszko z Oleśnicy, młodzieńczyk uczony, biegły w sztuce
czytania i w piśmie, ale zarazem siłą do dzika podobny. Nad zbroją pana czuwali trzej