A w przyległej obszernej izbie czekali, aby być pod ręką i w razie zapytania radą się
przysłużyć, najwięksi rycerze, których sława grzmiała szeroko w Polsce i za granicą: więc
ujrzeli tam Maćko i Zbyszko Zawiszę Czarnego Sulimczyka i jego brata Farureja, i Skarbka
Abdanka z Gór, i Dobka z Oleśnicy, który swego czasu dwunastu niemieckich rycerzy w
Toruniu na turnieju z siodła wysadził, i olbrzymiego Paszka Złodzieja z Biskupic, i
Powałę z Taczewa, który życzliwym im był przyjacielem, i Krzona z Kozichgłów, i Marcina z
Wrocimowic, który wielką chorągiew całego Królestwa nosił, i Floriana Jelitczyka z
Korytnicy, i strasznego w ręcznym spotkaniu Lisa z Targowiska, i Staszka z Charbimowic,
który w pełnej zbroi przez dwa rosłe konie mógł przeskoczyć.
Było i wielu innych słynnych rycerzy przedchorągiewnych z rozmaitych ziem z Mazowsza,
których przedchorągiewnymi zwano dlatego, że w pierwszym szeregu stawali do bitwy. Lecz
znajomkowie, a szczególnie Powała, radzi witali Maćka i Zbyszka i zaraz poczęli z nimi o
dawnych czasach i przygodach rozmawiać.
- Hej! - mówił do Zbyszka pan z Taczewa. - Jużci ciężkie ty masz z Krzyżaki rachunki, ale
tak tuszę, że im teraz za wszystkie czasy zapłacisz.
- Zapłacę choćby krwią, jako i wszyscy zapłacim! odrzekł Zbyszko.
- A wiesz, że twój Kuno Lichtenstein jest ninie wielkim kom-turem? - ozwał się Paszko
ZÅ‚odziej z Biskupic.
- Wiem i stryj wiedzą też.
- Daj mi go Bóg spotkać - przerwał Maćko - bo ja osobną mam z nim sprawę.
- Ba! Przecie pozywaliśmy go i my - odpowiedział Powała -ale odrzekł, że urząd nie
pozwala mu się potykać. No, teraz chyba pozwoli.
Na to zaś Zawisza, który zawsze mówił z powagą wielką, rzekł:
- Tego on będzie, komu go Bóg przeznaczy. Lecz Zbyszko z samej ciekawości wytoczył zaraz
przed sąd Zawiszy sprawę stryjka i zapytał, czy nie zadość się stało ślubowaniu przez to,
że Maćko potykał się z krewnym Lichtensteina, który się ofiarował w zastępstwo, i
takowego zabił. I wszyscy zakrzyknęli, że zadość. Sam tylko zawzięty Maćko, chociaż
ucieszył się z wyroku, rzekł:
- Ba, przecież pewniejszy byłbym zbawienia, gdybym samego Kunona spotkał!
I następnie poczęli mówić o wzięciu Gilgenburga i o przyszłej wielkiej bitwie, której
spodziewali się wkrótce, bo przecie nie miał mistrz nic innego do zrobienia, jeno królowi
drogÄ™ zabiec.
Ale gdy właśnie łamali głowy nad tym, za ile dni spotkanie może nastąpić, zbliżył się ku
nim chudy i długi rycerz, przybrany w czerwone sukno, z takąż mycką na głowie i
rozłożywszy ręce, rzekł miękkim, prawie niewieścim głosem:
- Pozdrowienie ci, rycerzu Zbyszku z Bogdańca!
- De Lorche! - zakrzyknął Zbyszko - tyś tu? I chwycił go w objęcia, gdyż wdzięczne
pozostało mu o nim wspomnienie, a gdy ucałowali się jakby najbliżsi przyjaciele, począł
wypytywać z radością: