niemal w mgnieniu oka, z zapałem tak niepohamowanym, że nim cały obóz nadciągnął, już z
miasta i zamku pozostały tylko gruzy i zgliszcza, wśród których dzicy wojownicy Witolda i
Tatarzy pod Saladynem wycinali ostatki broniących się z rozpaczą niemieckich knechtów.
Pożar jednakże nie trwał długo, gdyż zgasiła go krótko wprawdzie trwająca, ale ogromna
ulewa. Cała noc z czternastego na piętnasty lipca była dziwnie zmienna i nawałnista.
Wicher przypędzał burzę za burzą. Chwilami niebo zdało się całe płonąć od błyskawic i
grzmoty roztaczały się ze straszliwym łoskotem między wschodem a zachodem. Częste gromy
napełniały zapachem siarki powietrze, to znów szum dżdżu zagłuszał wszystkie inne
odgłosy. A potem wiatr rozpędzał chmury i wpośród ich strzępów widać było gwiazdy i
jasny, wielki miesiąc. Po północy dopiero uciszyło się nieco, tak że można było
przynajmniej ognie rozpalić. Jakoż w tej chwili zabłysły ich tysiące i tysiące w
niezmiernym polsko-litewskim obozie. Wojownicy suszyli przy nich przemokłe szaty i
śpiewali pieśni bojowe.
Król czuwał również, albowiem w domu położonym na samym skraju obozów, do którego
schronił się przed burzą, zasiadała rada wojskowa, przed którą zdawano sprawę ze zdobycia
Gilgenburga. Ponieważ w szturmie brała udział chorągiew sieradzka, więc przywódca jej.
Jakub z Koniecpola, wezwany był wraz z innymi do usprawiedliwienia się. dlaczego bez
rozkazów dobywali miasta i nie zaniechali szturmu, chociaż król wysłał dla powstrzymania
ich swego podwojskiego i kilku podręcznych pachołków.
Z tej przyczyny wojewoda, nie będąc pewien, czy nie spotka go nagana albo nawet i kara,
zabrał z sobą kilkunastu przedniej -szych rycerzy, a między nimi starego Maćka i Zbyszka,
jako świadków, że podwojski dotarł do nich dopiero wówczas, gdy byli już na murach zamku
i w chwili najzawziętszej bitwy z załogą. A co do tego, że uderzył na zamek: "Trudno,
mówił, pytać o wszystko, gdy wojska na kilka mil się rozciągają". Wysłany będąc w
przodku, rozumiał, iż ma powinność kruszyć przeszkody przed wojskiem i bić
nieprzyjaciela, gdzie go napotka. Więc wysłuchawszy tych słów, król, książę Witold i
panowie, którzy w duszy radzi byli temu, co się stało, nie tylko nie przyganili
wojewodzie i Sieradzanom ich postępku, ale sławili jeszcze ich męstwo, że "tak wartko
pożyli zamek i mężną załogę". Mogli wówczas Maćko i Zbyszko napatrzyć się największym
głowom w Królestwie, bo prócz króla i książąt mazowieckich znajdowali się tam dwaj
przywódcy wszystkich zastępów: Witold, który Litwinom, Źmujdzi, Rusinom, Besarabom,
Wołochom i Tatarom przywodził - i Zyndram z Maszkowic, herbu "tego samego co słońce",
miecznik krakowski, główny sprawca wojsk polskich, przewyższający wszystkich znajomością
spraw wojennych. Oprócz nich byli w tej radzie wielcy wojownicy i statyści: kasztelan
krakowski Krystyn z Ostrowa i wojewoda krakowski Jaśko z Tamowa, i poznański Sędziwój z
Ostroroga, i sędomier-ski Mikołaj z Michałowie, i proboszcz od Św. Floriana, a zarazem
podkanclerzy Mikołaj Trąba, i marszałek Królestwa Zbigniew z Brzezia, i Piotr Szafraniec,
podkomorzy krakowski, i wreszcie Ziemowit, syn Ziemowita, księcia na Płocku, jeden między
nimi młody, ale dziwnie "do wojny przemyślny", którego zdanie wysoce sobie sam wielki