- Mama to wojny przyczyna, co?
- Pewnie, że mama; bywały i większe, a przecie nic potem nie nastąpiło.
- A wiecie, jaką mi przypowieść Zyndram z Maszkowic z przyczyny Drezdenka powiedział?
- Prędzej mówcie, bo nam czapki na łbach zgorzeją!
- Powiedział mi tedy tak: "Szedł ślepy gościńcem i przewalił się przez kamień. Przewalił
się, bo był ślepy, ale przecie kamień przyczyną". Otóż Drezdenko to taki kamień.
- Jakże to? co? Jeszcze ci Zakon stoi.
- Nie rozumiecie? Tedy wam inaczej tak powiem: gdy naczynie zbyt pełne, to jedna kropla
je przeleje.
Więc zapał ogarniał rycerstwo tak wielki, iż Maćko musiał go hamować, bo chcieli zaraz na
koń siadać i do Sieradza ciągnąć.
- Bądźcie gotowi - mówił im - ale czekajcie cierpliwie. Już też i o nas nie zapomną
Więc trwali w gotowości, ale czekali długo, tak nawet długo, że niektórzy poczęli znów
wątpić. Lecz Maćko nie wątpił, bo jako z przylotu ptactwa poznaje się nadejście wiosny,
tak on, jako człek doświadczony, umiał z rozmaitych oznak wywnioskować, że zbliża się
wojna - i to wielka.
Więc naprzód nakazano łowy we wszystkich borach i puszczach królewskich, tak ogromne,
jakich najstarsi ludzie nie pamiętali. Zbierano tedy tysiącami osaczników na obławy, na
których padały całe stada żubrów, turów, jeleni, dzików i różnej pomniejszej zwierzyny.
Lasy dymiły przez całe tygodnie i miesiące, w dymach zaś wędzono solone mięsiwo, a
następnie odsyłano je do miast wojewódzkich, a stamtąd na skład do Płocka. Oczywistym
było, że szło o zapasy dla wielkich wojsk. Maćko wiedział dobrze, co o tym myśleć, bo
takie same łowy nakazywał przed każdą większą wyprawą na Litwie Witold. Lecz były i inne
oznaki. Oto chłopi poczęli całymi gromadami uciekać "spod Niemca" do Królestwa i na
Mazowsze. W okolicę Bogdańca przybywali głównie poddani niemieckich rycerzy ze Śląska,
ale wiedziano, że wszędzie dzieje się to samo, a zwłaszcza na Mazowszu. Czech
gospodarzący w Spychowie na Mazowszu przysłał stamtąd kilkunastu Mazurów, którzy
schronili się do niego z Prus. Ludzie ci prosili, by im pozwolono wziąć udział w wojnie
"na piechtę" - albowiem chcieli pomścić się swych krzywd na Krzyżakach, których
nienawidzili duszą całą. Powiadali też, że niektóre nadgraniczne wsie w Prusiech prawie
zupełnie opustoszały, albowiem kmiecie przenieśli się z żonami i dziećmi do księstw
mazowieckich. Krzyżacy wieszali wprawdzie schwytanych zbiegów, ale nieszczęsnego ludu nic
już nie mogło powstrzymać i niejeden wolał śmierć od życia pod straszliwym jarzmem
niemieckim. Następnie poczęli się roić w całym kraju "dziadowie" z Prus. Ciągnęli oni
wszyscy do Krakowa. Napływali z Gdańska, z Malborga, z Torunia, z dalekiego nawet
Królewca, ze wszystkich pruskich miast i ze wszystkich komandorii. Byli między nimi nie
tylko dziady, ale klechowie, organiści, różni słudzy klasztorni, a nawet klerycy i
księża. Domyślano się, że znoszą wiadomości o wszystkim, co się dzieje w Prusiech: o
przygotowaniach wojennych, o utwierdzaniu zamków, o załogach, o wojskach najemnych i