lektory on-line

Krzyżacy - Strona 444

ziemi uprawnej, bo majętność była pod borem, a wskutek długiej niebytności panów te nawet
lechy, które już był karczunkiem przysposobił pod orkę opat, zapuszczono z braku rąk na
nowo. Stary rycerz, jakkolwiek czuły na każdą stratę, nie brał tego zbytnio do serca,
wiedział bowiem, iż przy pieniądzach łatwo będzie wprowadzić we wszystkim ład i porządek
- byle tylko było dla kogo trudzić się i pracować. Ale właśnie ta wątpliwość zatruwała mu
pracę i dni. Rąk wprawdzie nie opuszczał, wstawał do dnia, jeździł do stad, doglądał
robót polnych i leśnych, wybrał nawet miejsce na kasztel i przysposabiał budulec, ale gdy
po dniu znojnym słońce roztapiało się w złotych i czerwonych blaskach zórz, nieraz
chwytała go tęsknota okrutna, a obok niej i niepokój, jakiego przedtem nigdy nie
doznawał. "Ja tu zabiegam, ja się tu mozolę - mówił sobie - a tam chłopisko mój leży może
gdzie w polu włócznią przebodzion i wilcy mu zębami pozgonne dzwonią". Na tę myśl
ściskało mu się serce i wielką miłością, i wielkim bólem. Nasłuchiwał też wówczas pilnie,
czy tętentu nie usłyszy, który zwiastował codzienne przybycie Jagienki, udając bowiem
przy niej, że ma dobrą otuchę, nabierał jej sam i krzepił się nieco w strapionej duszy.
Ona zaś przyjeżdżała codziennie, zwykle pod wieczór, z kuszą przy siodle i z oszczepem,
od wypadku w drodze powrotnej. Nie była to rzecz wcale możliwa, aby mogła kiedy
niespodzianie zastać Zbyszka już w domu, gdyż Maćko nie śmiał się go przed jakimś rokiem
albo i półtora spodziewać - ale widocznie i ta nadzieja taiła się w dziewczynie, gdyż
przybywała nie tak jak niegdyś za dawnych czasów, w zaściągniętej tasiemką koszuli-nie, w
kożuszku wełną do góry i z liśćmi w powichrzonych włosach, ale z pięknie splecionym
warkoczem i z piersią opiętą w barwne sieradzkie sukno. Maćko wychodził ku niej - i
pierwsze jej pytanie było zawsze, jakby kto zapisał: "A co?" -a pierwsza jego odpowiedź:
"A nic!" - potem wprowadzał ją do izby i gwarzyli przy ogniu o Zbyszku, o Litwie, o
Krzyżakach i o wojnie - ciągle w kółko, ciągle o tym samym - a nigdy żadnemu z nich nie
tylko nie naprzykrzyły się te rozmowy, ale nigdy nie mieli ich dosyć.
I tak było przez całe miesiące. Bywało, że i on jeździł do Zgorzelic, ale częściej ona do
Bogdańca. Czasem jednak, gdy w okolicy zdarzały się jakieś niepokoje albo w porze rui
niedźwiedzich, gdy stare samce, idąc rozwścieczone za samicą, skłonne bywały do zaczepki,
Maćko odprowadzał dziewczynę do dom. Zbrojny dobrze, nie obawiał się stary żadnych
dzikich zwierząt, był bowiem niebezpieczniejszy dla nich niż one dla niego. Jeździli tedy
wówczas strzemię w strzemię - i często bór odzywał im się z głębin groźnie, lecz oni,
zapominając o wszystkim, co im się mogło przygodzić, rozmawiali tylko o Zbyszku: gdzie
jest? co robi? zali już nabił albo czy prędko nabije tylu Krzyżaków, ilu nieboszczce
Danusi i jej nieboszczce matce ślubował - i czyli rychło powróci? Jegienka zadawała przy
tym Maćkowi pytania, które już ze sto razy zadawała poprzednio, a on odpowiadał na nie z
taką uwagą i rozmysłem, jakby je pierwszy raz słyszał.
- To mówicie - pytała - że bitwa w polu nie tak dla rycerza straszna jak zamków dobywanie?
- A obacz, co się Wilkowi przygodziło? Przed kłodą, którą z wałów stoczą, żadna zbroja
nie uchroni, a w polu, byle rycerz ćwiczenie należyte miał, może się i dziesięciu nie dać.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional