zagranicznych i zaproszonych miejscowych dygnitarzy i rycerzy. Król siedział u wyższego
końca stołu, mając przy sobie biskupa krakowskiego i Wojciecha Jastrzębca, który chociaż
niższy godnością od infułatów, siedział jako poseł papieski po prawicy króla. Dwie
księżne zajęły miejsca następne. Za Anną Danutą rozparł się wygodnie na szerokim krześle
były arcybiskup gnieźnieński Jan, książę pochodzący z Piastów śląskich, syn Bolka III.
księcia opolskiego. Zbyszko słyszał o nim na dworze Witoldowym i teraz, stojąc za księżną
i Danusią, poznał go natychmiast po niezmiernie obfitych włosach, które pozwijane w
strąki czyniły głowę jego podobną do kościelnego kropidła. Na dworach książąt polskich
przezywano go też Kropidłem, a nawet Krzyżacy dawali mu imię "Grapidla". Był to człowiek
słynny z wesołości i lekkich obyczajów. Otrzymawszy wbrew woli króla paliusz na
arcybiskupstwo gnieźnieńskie, chciał je zająć zbrojną ręką, za co wyzuty z godności i
wypędzon, związał się z Krzyżakami, którzy dali mu na Pomorzu ubogie biskupstwo
kamieńskie. Wówczas dopiero, zrozumiawszy, że z potężnym królem lepiej jest być w
zgodzie, przebłagał go, wrócił do kraju i czekał na opróżnienie której ze stolic,
spodziewając się. że ją z rąk dobrotliwego pana otrzyma. Jakoż nie zawiódł się w
przyszłości, a tymczasem starał się krotochwilami zaskarbić sobie serce królewskie.
Został mu jednak zawsze dawny pociąg do Krzyżaków. Nawet i teraz, na dworze Jagiełłowym -
niezbyt mile widziany przez dygnitarzy i rycerstwo - szukał towarzystwa Lichtensteina i
rad sadowił się obok niego przy stole.
Tak było i obecnie. Zbyszko, stojąc za krzesłem księżny, znalazł się tak blisko Krzyżaka,
że mógłby go był ręką dosięgnąć. Jakoż palce poczęły go zaraz swędzić i kurczyć się, lecz
to było mimo woli, gdyż pohamował swą popędliwość zupełnie i nie pozwolił sobie na
zdrożną myśl. Nie mógł się jednak powstrzymać od rzucania od czasu do czasu nieco
łakomych spojrzeń na łysiejącą nieco z tyłu płową głowę Lichtensteina. na szyję, plecy i
ramiona, pragnąc zarazem wymiarkować, czyli też wiele miałby z nim do roboty, gdyby się
im spotkać przyszło bądź w bitwie, bądź w pojedynczej walce. Wydawało mu się, iż niezbyt
wiele, bo choć łopatki Krzyżaka rysowały się dość potężnie pod obcisłą, z szarego
cienkiego sukna szatą, był on jednak chuchrakiem w porównaniu do takiego Powały, do
Paszka Złodzieja z Biskupic, do obu przesławnych Sulimczyków, do Krzona z Kozichgłów i do
wielu innych rycerzy siedzących przy stole królewskim.
Na nich to z podziwem i zazdrością spoglądał Zbyszko, lecz główną uwagę Jego zwrócił sam
król, który rzucając spojrzenia na wszystkie strony, zagarniał co chwila palcami włosy za
uszy, jakby zniecierpliwiony tym, że śniadanie się jeszcze nie rozpoczęło. Wzrok jego
zatrzymał się przez mgnienie oka i na Zbyszku, a wówczas młody rycerz doznał pewnego
uczucia strachu, i na myśl, że pewno przyjdzie mu stanąć przed gniewnym obliczem
królewskim, opanował go okrutny niepokój. Pierwszy to raz pomyślał naprawdę o
odpowiedzialności i karze, jaka nań spaść mogła, dotychczas bowiem wydawało mu się to
wszystko dalekie, niewyraźne, zatem nie warte troski.
Ale Niemiec ani się domyślał, że ów rycerz, który natarł na niego zuchwale na gościńcu,