- Jeno to, żeś młody i że na wszystko masz czas. Jedź teraz z nami; wypoczniesz - z żalu
i boleści się otrząśniesz - a potem ruszysz, dokąd zechcesz.
- To już wam tak szczerze jak na spowiedzi powiem - odrzekł Zbyszko. - Jeżdżę, widzicie,
gdzie trzeba, gadam z wami, jem i piję jak każdy człowiek, a sprawiedliwie mówię, że we
wnątrzu i w duszy rady sobie nijakiej dać nie mogę. Nic, jedno smutek we mnie, nic, jedno
boleść, nic jedno te gorzkie śluzy -same mi z oczu płyną!
- To ci właśnie między obcymi będzie najgorzej.
- Nie? - mówił Zbyszko. - Bóg widzi, że do reszty bym ska-piał w Bogdańcu. Kiedy wam
mówię, że nie mogę, to nie mogę! Wojny mi trza, bo w polu łacniej przepomnieć. Czuję, że
jak ślubu dokonam, jak onej zbawionej duszy będę mógł rzec: wszyst-kom ci spełnił, com
przyobiecał -dopiero mnie popuści. A pierwej - nie! Nie utrzymalibyście mnie i na
powrozie w Bogdańcu...
Po tych słowach stało się w izbie cicho, tak że słychać było muchy latające pod pułapem.
- Ma-li skapieć w Bogdańcu, to niech lepiej jedzie - ozwała się wreszcie Jagienka.
Macko założył obie ręce na kark, jak miał zwyczaj czynić w chwilach wielkiego frasunku,
po czym westchnął ciężko i rzekł:
- Ej, mocny Boże!... Jagienka zaś mówiła dalej:
- Zbyszku, ale ty przysięgnij, że jeżeli cię Bóg zachowa, to nie ostaniesz tutaj, jeno
powrócisz do nas.
- Co bym nie miał wrócić! Jużci nie ominę Spychowa, ale tu nie ostanę.
- Bo - ciągnęła dalej cichszym nieco głosem dziewczyna -jeśli ci o tę truchełkę chodzi,
to my ci ją zawiezieni do Krześni...
- Jaguś! - zawołał z wybuchem Zbyszko.
I w pierwszej chwili uniesienia i wdzięczności padł jej do nóg.
Rozdział XXXVIII
Stary rycerz pragnął koniecznie towarzyszyć Zbyszkowi do wojsk księcia Witoldowych, ale
ów nie dał sobie nawet o tym mówić. Uparł się jechać sam, bez pocztu, bez wozów, z trzema
tylko konnymi pachołkami, z których jeden miał wieźć spyżę, drugi zbroję i ubiory, trzeci
niedźwiedzie skóry do spania. Próżno Jagienka i Maćko błagali go, by wziął z sobą chociaż
Hla-wę, jako giermka wypróbowanej siły i wierności. Uparł się i nie chciał, mówiąc, że
trzeba mu o tej boleści, która go toczy, zapomnieć, a obecność giermka przypominałaby mu
właśnie wszystko, co było i przeszło.
Ale jeszcze przed jego wyjazdem toczyły się ważne narady nad tym, co uczynić ze
Spychowem. Maćko radził tę majętność sprzedać. Mówił, iż to jest ziemia nieszczęsna,
która nikomu nie przyniosła nic prócz klęsk i niedoli. W Spychowie dużo było wszelakiego
bogactwa, począwszy od pieniędzy aż do zbroi, koni, szat, kożuchów, drogich skór,
kosztownych sprzętów i stad, więc Maćkowi chodziło w duszy o to, aby owym bogactwem
wspomóc Bogdaniec, który milszy był mu od wszystkich innych ziem. Radzili tedy nad tym
długo, ale Zbyszko żadną miarą nie chciał się zgodzić na sprzedaż.