- Bo chorego opata chciała doglądać, któren należytego starunku nie miał. Bała się przy
tym Cztana i Wilka, a ja sam jej rzekłem, że przezpieczniej będzie braciom bez niej
niżeli przy niej.
- Wiera, że nijak im było sieroty najeżdżać. A Maćko zamyślił się.
- Ale czy się tam na mnie nie pomścili za to, żem ją wywiózł, i czy z Bogdańca choć jedno
drewno zostało, Bóg raczy wiedzieć! Nie wiem też, czy wróciwszy, podołam im się obronić.
Chłopy młode i krzepkie, a ja stary.
- Ej! to, to już chyba mówcie temu, kto was nie zna -odpowiedział Zbyszko.
Jakoż Maćko nie mówił tego zupełnie szczerze, chodziło mu bowiem o co innego, ale na
razie machnął tylko ręką:
- Źebym był nie chorzał w Malborgu, no, to jeszcze! - rzekł. - Ale o tym w Spychowie
pogadamy.
I nazajutrz po noclegu w Płocku ruszyli do Spychowa. Dni były jasne, droga sucha, łatwa,
a przy tym bezpieczna, gdyż z powodu ostatnich układów wstrzymali Krzyżacy rozboje na
granicy. Zresztą dwaj rycerze należeli do takich podróżnych, którym i dla zbója lepiej
się z dala pokłonić niż z bliska ich zaczepić, więc podróż szła wartko i piątego dnia po
wyjeździe z Płocka stanęli rankiem bez trudu w Spychowie. Jagienka, która była
przywiązana do Maćka jak do najlepszego w świecie przyjaciela, witała go niemal tak,
jakby witała ojca, a on, choć nie byle co mogło go poruszyć, rozrzewnił się jednak tą
życzliwością kochanej dziewczyny - i gdy w chwilę później Zbyszko, wypytawszy się o
Juranda, poszedł do niego i do swojej "truchełki" - odetchnął stary rycerz głęboko i
rzekł:
- Ano, kogo Bóg chciał wziąć, to wziął, a kogo chciał ostawić, to ostawił, ale tak myślę,
że przecie skończone już te nasze mitręgi i te nasze wędrowania po różnych mierzejach i
wertepach.
Po chwili zaś dodał:
- Hej! gdzie to nas Pan Jezus przez te ostatnie lata nie nosił!
- Ale was ręka boska piastowała - odrzekła Jagienka.
- Prawda, że piastowała, wszelako szczerze rzekłszy, czas już do dom.
- Trzeba nam tu zostać, póki Jurand żywie - rzekła dziewczyna.
- Ajakoże z nim?
- Patrzy do góry i śmieje się; widać już raj ogląda, a w nim Danuśkę.
- Pilnujesz go?
- Pilnuję, ale ksiądz Kaleb powiada, że i anieli go pilnują. Wczoraj gospodyni tutejsza
dwóch widziała.
- Powiadają - rzekł na to Maćko - że szlachcicowi najprzy-stojniej w polu umierać, ale
tak jak Jurand kona, to i na łożu dobrze.
- Nie je nic, nie pije, jeno się cięgiem śmieje - rzekła Jagienka.
- Pójdźmy do niego. Zbyszko też tam musi być. Ale Zbyszko krótko zabawił przy Jurandzie,