Nazbyt długie jego ręce i pałąkowate nogi budziły uśmiech w twarzach młodszych braci.
Jeden z nich, znany krotofilnik, przystąpił nawet do niego, chcąc mu przymówić, ale
spojrzawszy w oczy pana z Maszkowic, stracił jakoś ochotę i odszedł w milczeniu.
Tymczasem komtur zamkowy zabrał gości i powiódł ich z sobą. Weszli naprzód na niewielki
dziedziniec, na którym prócz szkoły, starego lamusa i warsztatu siodlarskiego, znajdowała
się kaplica Św. Mikołaja, po czym przez most Mikołajski wkroczyli na właściwe
Przedzamcze. Komtur prowadził ich przez niejaki czas wśród potężnych murów, bronionych tu
i ówdzie mniejszymi i większymi basztami. Zyndram z Maszkowic pilnie przypatrywał się
wszystkiemu, przewodnik zaś, nawet nie zapytywany, chętnie pokazywał rozmaite budynki,
jakby mu zależało właśnie na tym, aby goście przypatrzyli się wszystkiemu jak
najdokładniej.
- Ten okrutny gmach, który wasze miłoście widzicie przed sobą po lewej ręce - mówił - to
nasze stajnie. Ubodzyśmy mnisi, a przecie ludzie mówią, że gdzie indziej i rycerze tak
nie mieszkajÄ… jak u nas konie.
- Nie pomawiają was ludzie o ubóstwo - odrzekł Powała -ale coś tu musi być więcej prócz
stajni, bo gmach okrutnie wysoki, a koni przecie po schodach nie sprowadzacie.
- Nad stajnią, która jest w dole i w której czterysta koni się mieści - odrzekł komtur
zamkowy - są śpichrze, a w nich zboża choćby na dziesięć lat, nie przyjdzie tu nigdy do
oblężenia, ale gdyby przyszło, to głodem nas nie wezmą.
To rzekłszy, zawrócił w prawo i znów przez most między basztą Św. Wawrzyńca a basztą
Pancerną wwiódł ich na inny dziedziniec, olbrzymi, leżący w samym środku Podzamcza.
- Zważcie, wasze moście - rzekł Niemiec - że to wszystko, co ku północy widzicie,
jakkolwiek za łaską Bożą nie do zdobycia, jest tylko Vorburg - i utwierdzeniem nie może
się porównać ani ze Średnim Zamkiem, do którego was prowadzę, ani tym bardziej z Wysokim.
Jakoż oddzielna fosa i oddzielny zwodzony most dzieliły Średni Zamek od dziedzińca i
dopiero w bramie zamkowej, która leżała znacznie wyżej, rycerze, obróciwszy się za poradą
komtura, jeszcze raz mogli objąć oczyma cały ów olbrzymi kwadrat zwany Podzamczem. Gmach
tam wznosił się przy gmachu, tak iż wydawało się Zyndramowi, iż widzi przed sobą całe
miasto. Były tam nieprzebrane zapasy drzewa ułożone w szychty tak wielkie jak domy,
składy kul kamiennych sterczące na kształt piramid, cmentarze, lazarety, magazyny. Nieco
z boku, wedle leżącego w środku stawu, czerwieniały potężne mury "templu", to jest
wielkiego magazynu z jadalnią dla najemników i czeladzi. Pod północnym wałem widać było
inne stajnie dla koni rycerskich i dla wyborowych mistrzowskich. Wzdłuż młynówki wznosiły
się koszary dla giermków i wojsk najemnych, a po przeciwległej stronie czworoboku
mieszkania dla przeróżnych zawiadowców i urzędników zakonnych - znów składy, śpichrze,
piekarnie, szatnie, ludwisarnie, niezmierny arsenał, czyli karwan, więzienia, stara
puszkarnia, każdy gmach tak niezłomny i obronny, że w każdym można się było tak jak w
osobnej twierdzy bronić, a wszystko otoczone murem i gromadą groźnych baszt, za murem
fosą, za fosą wieńcem olbrzymich palisad, za którymi dopiero na zachód toczył żółte fale