życie, ale człowieka, który by z podobną radą wystąpił, on pierwszy skazałby, jako
pozbawionego zmysłów, na ciemną izbę. Trzeba było iść dalej i dalej, aż do dnia, w którym
sam Bóg kres naznaczy. Więc szedł, ale w dusznej trosce i smutku. Włos na brodzie i
skroniach już mu się posrebrzył, a bystre niegdyś oczy pokryły się do połowy ociężałymi
powiekami. Zbyszko ani razu nie dostrzegł na jego twarzy uśmiechu. Oblicze mistrzowe nie
było groźne ani nawet chmurne, było tylko jakby zmęczone jakimś cichym cierpieniem. W
zbroi, z krzyżem na piersiach, w środku którego był w czworokącie czarny orzeł - w białym
wielkim płaszczu, również przyozdobionym krzyżem, czynił wrażenie powagi, majestatu i
smutku. Konrad niegdyś wesoły był i kochał się w krotofilach, a i teraz nawet nie usuwał
się od wspaniałych uczt, widowisk i turniejów - owszem, sam je wyprawiał, ale ani w
natłoku świetnego rycerstwa, które przybywało w gości do Malborga, ani w zgiełku
radosnym, wśród huku trąb i szczęku oręża, ani przy pucharach przepełnionych małmazją -
nie rozweselał się nigdy. Wówczas, gdy wszystko wokół niego zdawało się dyszeć potęgą,
świetnością, nieprzebranym bogactwem, niezłomną mocą, gdy posłowie cesarza i innych
królów zachodnich wykrzykiwali w uniesieniu, że Zakon sam starczy za wszystkie królestwa
i za potęgę całego świata - on jeden się nie łudził - i on jeden pamiętał złowrogie słowa
objawione świętej Brygidzie: "Przyjdzie czas, iże wyłamane będą ich zęby i będzie im
ucięta ręka prawa, a prawa noga im ochromieje, aby uznali grzechy swoje".
Rozdział XXXIII
Jechali suchą drogą na Chełmżę do Grudziądza, gdzie zatrzymali się na noc i dzień, gdyż
wielki mistrz miał tam do osądzenia sprawę o rybołówstwo między zamkowym staro-stą
krzyżackim a okoliczną szlachtą, której ziemie przylegały do Wisły. Stamtąd płynęli na
szkutach krzyżackich rzeką aż do Malborga. Zyndram z Maszkowic, Powała z Taczewa i
Zbyszko znajdowali się przez cały czas przy boku mistrza, który ciekawy był, jakie
wrażenie uczyni, zwłaszcza na Zyndramie, widziana z bliska potęga krzyżacka. Chodziło zaś
mistrzowi o to dlatego, że Zyndram z Maszkowic był nie tylko mężnym i strasznym w
pojedynkę rycerzem, ale nadzwyczaj biegłym wojownikiem. W całym Królestwie nikt tak jak
on nie znał się na prowadzeniu wielkich wojsk, na szykowaniu hufców do bitwy, na budowie
i burzeniu zamków, na rzucaniu mostów przez szerokie rzeki, na "armacie", to jest na
uzbrojeniu u rozmaitych narodów, i na wszelkich wojennych sposobach. Mistrz, wiedząc, że
na radzie królewskiej dużo zależało od zdania tego męża, mniemał, że jeśli zdoła go
przerazić wielkość zakonnych bogactw i wojsk, to wojna odwlecze się jeszcze na długo. A
przede wszystkim sam widok Malborga mógł przejąć trwogą serce każdego Polaka, albowiem z
twierdzą ową, licząc Wysoki Zamek, Średni i Przedzamcze, żadna inna w całym świecie nie
mogła się nawet w przybliżeniu porównać. Już z dala, płynąc Nogatem, ujrzeli rycerze
potężne baszty rysujące się na niebie. Dzień był jasny i przeźroczy, więc widać je było
doskonale, a po niejakim czasie, gdy szkuty zbliżyły się, jeszcze bardziej rozbłysły
szczyty kościoła na Wysokim Zamku i olbrzymie mury piętrzące się jedne nad drugimi - w
części barwy ceglanej, przeważnie jednak pokryte ową słynną szarobiałą zaprawą, którą