będziesz mógł stryja darmo odebrać. Ja wolę wziąć coś niż nic, gdyż mieszek u mnie zawsze
próżny i nieraz ledwie na trzy garnce piwa dziennie wstrzyma, zaś bez pięciu lub sześciu
krzywda mi!" Lecz Zbyszko gniewał się na niego za takie słowa: "Płacę, bom dał rycerskie
słowo, a taniej nie chcę, abyś wiedział, żeśmy tyle warci". Na to ściskał go Arnold, a
rycerze i polscy, i krzyżaccy chwalili go, mówiąc: "Słuszna, iże w tak młodych latach pas
i ostrogi nosi, bo się do czci i godności poczuwa".
Tymczasem król z mistrzem ułożyli się istotnie o wymianę jeńców, przy czym ukazały się
dziwne rzeczy, o których biskupi i dygnitarze Królestwa pisali później listy do papieża i
różnych dworów: oto w rękach polskich sporo było wprawdzie jeńców. ale byli to mężowie
dorośli, w sile wieku, wzięci zbrojną ręką w nadgranicznych bitwach i potyczkach.
Tymczasem w rękach krzyżackich znajdowała się większość niewiast i dzieci, pojmanych
wśród nocnych napadów dla okupu. Sam papież w Rzymie zwrócił na to swoją uwagę i pomimo
całej przebiegłości Jana von Felde, prokuratora krzyżackiego w stolicy apostolskiej,
głośno wyrażał swój gniew i oburzenie na Zakon.
Co do Maćka, były trudności. Nie czynił ich mistrz naprawdę, ale tylko pozornie, aby
każdemu ustępstwu przydać wagi. Twierdził więc, że rycerz chrześcijanin, który wojował
razem ze Źmujdzinami przeciw Zakonowi, powinien być po sprawiedliwości skazan na śmierć.
Próżno rajcy królewscy przytaczali na nowo wszystko, co im było wiadomym o Jurandzie i
jego córce, oraz o straszliwych krzywdach, jakich się względem tych dwojga i względem
rycerzy z Bogdańca dopuścili słudzy Zakonu. Mistrz w odpowiedzi przytoczył dziwnym trafem
te same prawie słowa, które powiedziała w swoim czasie księżna Aleksandra Ziemowitowa do
starego rycerza z Bogdańca:
- Za baranków się podajecie, a naszych za wilków. Tymczasem z tych czterech wilków,
którzy w porwaniu Jurandówny wzięli udział, ani jeden nie żywie, a barankowie chodzą
przezpiecznie po świecie.
I była to prawda, wszelako na tę prawdę odpowiedział obecny przy obradach pan z Taczewa
następującym pytaniem:
- Tak, ale czy zabito którego zdradą? I zali ci, którzy polegli, nie polegli wszyscy z
mieczami w ręku?
Mistrz nie miał co na to odrzec, a gdy spostrzegł przy tym, że król poczyna marszczyć się
i błyskać oczyma, ustąpił, nie chcąc doprowadzać groźnego władcy do wybuchu. Uradzono
potem, że każda strona wyśle postów po odbiór jeńców. Ze strony polskiej mianowani
zostali w tym celu Zyndram z Maszkowic, który pragnął się potędze krzyżackiej z bliska
przypatrzeć, i rycerz Powała, a z nimi razem Zbyszko z Bogdańca.
Zbyszkowi usługę tę oddał kniaź Jamont. Przyczynił się za nim do króla w tej myśli, że
młodzian i zobaczy prędzej stryjca, i tym pewniej go odwiezie, gdy pojedzie po niego jako
poseł królewski. A król nie odmówił prośbie kniazika, który z powodu swej wesołości,
dobroci i cudnego oblicza był i jego, i całego dworu ulubieńcem, a przy tym nigdy o nic
dla siebie nie prosił. Zbyszko dziękował mu też z całej duszy, gdyż teraz był już