rycerza i słodki, smutny głos ozwał się tuż przy nim:
- Zbyszku...
Młodzian odwrócił się i ujrzał przed sobą Jagienkę. Zajęty poprzednio powitaniem księżny
Ziemowitowej, a następnie rozmową z księżną Januszową, nie mógł dotychczas zbliżyć się do
dziewczyny, więc ona sama, korzystając z zamieszania, jakie wywołało przybycie króla,
przyszła ku niemu.
- Zbyszku - powtórzyła - niech cię pocieszy Bóg i Najświętsza Panna.
- Bóg wam zapłać - odpowiedział rycerz.
I spojrzał z wdzięcznością w jej modre oczy, które w tej chwili przesłoniły się jakby
rosą. Po czym stali przed sobą w milczeniu, bo choć ona przyszła do niego jak dobra i
smutna siostra, wydała mu się jednak w swej królewskiej postawie i w świetnych dworskich
szatach tak inną od dawnej Jagienki, że w pierwszej chwili nie śmiał nawet mówić jej: ty,
jak ongi w Zgorzelicach i w Bogdańcu. Ona zaś myślała, że po tych słowach, które
wyrzekła, nie ma mu nic więcej do powiedzenia.
I aż zakłopotanie odbiło się na ich twarzach. Ale w tej chwili rum uczynił się na
dziedzińcu, albowiem król zasiadł do wieczerzy. Do Zbyszka zbliżyła się znów księżna
Januszowa i rzekła:
- Źałośliwa to będzie dla nas obojga uczta, ale mi służ, jakoś dawniej sługiwał.
Więc młody rycerz musiał odejść od Jagienki i gdy goście zasiedli, stanął przy ławce za
plecami księżny, aby zmieniać miski i nalewać jej wody i wina. Służąc, mimo woli
spoglądał kiedy niekiedy na Jagienkę, która będąc dwórką księżny na Płocku, siedziała tuż
obok niej i - również mimo woli musiał podziwiać jej urodę. Jagienka od tych kilku lat
urosła znacznie, ale zmienił ją jednak nie tyle wzrost, ile powaga, której nie miała
przedtem ani śladu. Dawniej, gdy w kożuszku i z liśćmi w roztarganych włosach ganiała na
koniu po borach i lasach, można ją było poczytać bogdaj za urodziwą chłopiankę, teraz na
pierwszy rzut oka widać w niej było dziewkę znacznego rodu i wielkiej krwi - taki
rozlewał się w jej twarzy spokój. Zbyszko zauważył też, że znikła jej dawna wesołość, ale
temu mniej się dziwił, wiedział bowiem o śmierci Zycha. Dziwiła go natomiast najwięcej ta
jakowaś jej godność, i z początku zdawało mu się, że to strój daje jej takie pozory. Więc
spoglądał kolejno to na złotą przepaskę, która obejmowała jej białe jak śnieg czoło i
ciemne włosy spadające w dwóch warkoczach na plecy, to na niebieską, obcisłą, a bramowaną
purpurowym szlakiem szatę, pod którą rysowała się wyraźnie jej strzelista postać i
dziewicza pierś i - mówił sobie: "Iście prawa księżniczka!" Ale potem uznał, że to nie
tylko ubiór jest przyczyną odmiany i że choćby teraz wzięła na siebie prosty kożuch, to
już by nie potrafił jej tak lekko brać i tak być z nią śmiałym jak dawniej.
Zauważył następnie, że rozmaici młodzi, a nawet starsi rycerze wpatrują się w nią pilnie
i łakomie, a raz, gdy zmieniał przed księżną misę, spostrzegł zapatrzoną i jakby
wniebowziętą twarz pana de Lorche i na ten widok uczuł na niego gniew w duszy. Nie uszedł
geldryjski rycerz baczności i księżny Januszowej, która poznawszy go nagle, rzekła: