lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 41

Ale inni śmieli się, więc Zend krakał ciągle. Wrony zniżały się coraz bardziej i tak
jechali jak wśród burzy. Głupi! nie umieli odgadnąć złej wróżby.
Za lasem ukazały się już Wołmontowicze, ku którym kawalerowie ruszyli rysią, bo mróz był
srogi i zmarzli bardzo, a do Upity było dość jeszcze daleko. Ale w samej wsi musieli
zwolnić. Na szerokiej drodze zaścianku pełno było ludzi, jako zwyczajnie przy niedzieli.
Butrymowie i Butrymówny wracali piechotą i saniami z Mitrunów, z odpustu. Szlachta
poglądała ciekawie na nieznanych jeźdźców, w pół się domyślając, co to za jedni. Młode
szlachcianki słyszały już o rozpuście w Lubiczu i o sławnych jawnogrzesznikach; których
pan Kmicic przyprowadził, więc przypatrywały im się jeszcze ciekawiej. Oni zaś jechali
dumnie, w pięknych postawach żołnierskich, w zdobycznych aksamitnych ferezjach, w
kołpakach rysich i na dzielnych koniach. Znać było jednak, że to żołnierze zawołani :
miny rzęsiste i harde, prawe ręce wparte w boki, głowy podniesione. Nie ustępowali też
nikomu jadąc szeregiem i pokrzykując od czasu do czasu: ?Z drogi!" Jaki taki z Butrymów
spojrzał posępnie spode łba, ale ustąpił; oni zaś gwarzyli między sobą o zaścianku.
- Uważcie, mości panowie - mówił Kokosiński - jakie tu chłopy rosłe; jeden w drugiego jak
tur, a każdy wilkiem patrzy.
- Źeby nie ten wzrost i żeby nie szabliska, można by ich wziąć za chamów -rzekł Uhlik.
- Obaczcie no te szablice! czyste powyrki, jak mi Bóg miły! - zauważył Ranicki. -
Chciałbym się z którym poprobować!
Tu pan Ranicki począł gołą dłonią szermować.
- On by tak, ja bym tak! On by tak, ja bym tak - i szach!
- Łatwo sobie możesz owo gaudium uczynić - zauważył Rekuć. - Z nimi nie trzeba wiele.
- Wolałbym się ja z tymi oto dziewczętami poprobować! - rzekł nagle Zend.
- Świece, nie panny! - wykrzyknął z zapałem Rekuć.
- Co waść mówisz: - świece? - sosny! A pyski u każdej jakoby krokoszem malowane.
- Ciężko i na szkapie usiedzieć na taki widok!
Tak rozmawiając wyjechali z zaścianka i znów ruszyli rysią. Po pół godziny drogi przybyli
do karczmy zwanej Doły, która leżała na pół drogi między Wołmontowiczami i Mitrunami.
Butrymi i Butrymówny zatrzymywali się w niej zwykle, idąc i wracając z kościoła, aby
odpocząć i rozgrzać się w czasie mrozów. Toteż przed zajazdem spostrzegli kawalerowie
kilkanaście sani wysłanych grochowinami i tyleż koni posiodłanych.
- Napijmy się gorzałki, bo zimno! - rzekł Kokosiński.
- Nie zawadzi! -odparł chór jednogłośny.
Zsiedli z koni, zostawili je u słupów, a sami weszli do szynkownej izby, ogromnej i
ciemnej. Zastali tu moc ludzi. Szlachta, siedząc na ławach lub stojąc gromadkami przed
szynkwasem, popijała piwo grzane, a niektórzy krupniczek warzony z masła, miodu, wódki i
korzeni. Sami to byli Butrymowie, chłopy duże, ponure i tak małomówne, że w izbie prawie
nie słychać było gwaru. Wszyscy ubrani w szare kapoty z samodziału albo rosieńskiego
pakłaku, podbite baranami, w pasy skórzane, przy szablach w czarnych żelaznych pochwach;
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional