Tymczasem wszelako i Zbyszko, i de Lorche cieszyli się w sercach, myśleli bowiem, że
gdyby nawet Jan z Aragonii nie mógł się na ów termin stawić, to i tak ujrzą znamienite
czyny rycerskie, bo w Polsce nie brakło zapaśników mało co Zawiszy ustępujących, a między
gośćmi krzyżackimi można było zawsze znaleźć najprzedniejszych szermierzy francuskich,
angielskich, burgundzkich i włoskich, gotowych z każdym iść o lepszą.
- Słuchaj - rzekł do pana de Lorche Zbyszko. - Cni mi się bez stryja Maćka i pilno mi go
wykupić, przeto jutro zaraz do dnia do Płocka ruszę. Ale po co ty masz tu ostawać? Nibyś
to u mnie w niewoli, więc jedź ze mną, a obaczysz króla i dwór.
- Chciałem cię właśnie o to prosić - odrzekł de Lorche -bom z dawna chciał widzieć
waszych rycerzy, a przy tym słyszałem, że damy z dworu królewskiego więcej do aniołów niż
do mieszkanek ziemskiego padołu są podobne.
- Dopiero coś to powiedział o Witoldowym dworze - zauważył Zbyszko.
Rozdział XXX
Zbyszko wyrzucał sobie w duszy, iż w swej boleści o stryjcu przepomniał, a że i bez tego
prędko zwykł był wykonywać, co zamierzył, więc nazajutrz do dnia wyruszyli razem z panem
de Lorche do Płocka. Nadgraniczne drogi nawet w czasach największego spokoju nie bywały
bezpieczne z przyczyny łotrów, których liczne kupy wspierali i otaczali opieką Krzyżacy,
co ostro wymawiał im król Jagiełło. Mimo skarg, które aż o Rzym się opierały, mimo
pogróżek i srogiego wymiaru sprawiedliwości, komturowie sąsiedni pozwalali często
zaciężnym knechtom zakonnym łączyć się ze zbójami, wypierając się wprawdzie tych, którzy
mieli nieszczęście wpaść w ręce polskie, ale dając schronienie powracającym ze zdobyczą i
jeńcami nie tylko we wsiach zakonnych, lecz i w zamkach.
W takie to właśnie zbójeckie ręce dostawali się niejednokrotnie podróżni i mieszkańcy
nadgraniczni, a zwłaszcza dzieci bogatych ludzi, które porywano dla okupu. Ale dwaj
młodzi rycerze, mając znaczne poczty, złożone każdy, prócz woźniców, z kilkunastu
orężnych pieszych i konnych pachołków, nie obawiali się napadu i bez przygód dotarli do
Płocka, gdzie zaraz na wstępie miła czekała ich niespodzianka.
Oto w gospodzie znaleźli Tolimę, który przybył na dzień przed nimi. Stało się to takim
sposobem, iż starosta krzyżacki z Lubawy, zasłyszawszy, że wysłannik, w chwili gdy go
napadnięto niedaleko Brodnicy, zdołał ukryć część okupu, odesłał go do tego zamku z
poleceniem do komtura, aby go zmusił do wskazania, gdzie pieniądze zostały schowane.
Tolima skorzystał ze sposobności i uciekł, gdy zaś rycerze dziwili się, iż udało mu się
to tak łatwo, objaśnił im rzecz, jak następuje:
- Wszystko przez ich łakomstwo. Nie chciał komtur brodnicki przydawać mi znacznej straży,
bo nie chciał, by się o pieniądzach rozgłosiło. Może ułożyli się z lubawskim, że się
podzielą, a bali się, iż gdy się rozgłosi, to trzeba będzie znaczną część do Malborga
odesłać albo i wszystko owym Badenom oddać. Dodał ci mi tedy jeno dwóch ludzi: jednego
zaufanego knechta, który musiał po Drwęcy razem ze mną wiosłować, i jakowegoś pisarza...
A zaś chodziło im, by nikt nas nie widział, więc było to pod noc, i wiecie, że granica