pewno. Zygmunt bowiem przyjeżdżał i proszony, i nieproszony, zawsze gdy zdarzyła się
sposobność jakowychś odwiedzin, uczt i gonitw, w których z zamiłowaniem brat udział,
pragnąc zasłynąć po świecie i jako władca, i jako śpiewak, i jako jeden z pierwszych
rycerzy. Powała, Zawisza z Garbowa, Dobko z Oleśnicy, Naszan i inni podobnej miary
mężowie z uśmiechem wspominali sobie, jako za poprzednich bytności Zygmunta król
Władysław prosił ich po cichu, aby na turnieju nie nacierali zbyt ostro i oszczędzali
"węgierskiego gościa", którego znana w świecie próżność była tak wielka, że w razie
niepowodzenia wyciskała mu łzy z oczu. Lecz największe zajęcie między rycerstwem budziły
sprawy Witoldowe. Rozpowiadano cuda o wspaniałości owej kolebki, ulanej ze szczerego
srebra, którą od Witolda i żony jego Anny przywieźli w darze kniazie i bojarzyni
litewscy. Potworzyły się, jako zwykle przed nabożeństwem, gromadki ludzi opowiadające
sobie nowiny. W jednej z nich Maćko, posłyszawszy o kolebce, zabrał głos i opisywał
kosztowność daru, ale więcej jeszcze opowiadał o zamierzonej ogromnej wyprawie Witolda
przeciw Tatarom, gdyż zarzucano go o nią pytaniami. Wyprawa była prawie gotowa, albowiem
ogromne wojska ruszyły już na wschód Rusi; gdyby się zaś udała, rozciągnęłaby
zwierzchnictwo króla Jagiełły niemal na pół świata, aż do nieznanych głębin azjatyckich,
po granice Persji i brzegi Aralu. Maćko, który poprzednio był blisko osoby Witolda i mógł
znać jego zamiary, umiał o nich rozpowiadać dokładnie, a nawet i tak wymownie, że zanim
zadzwoniono na mszę, przed wschodami katedry utworzył się naokół niego krąg ciekawych.
Szło - mówił - po prostu o wyprawę krzyżową. Sam Witold, chociaż go piszą wielkim
kniaziem, rządzi przecie Litwą z ramienia Jagiełły i jest tylko wielkorządcą, zasługa
więc spadnie na króla. I co za chwała będzie dla nowo ochrzczonej Litwy i dla potęgi
Polski, gdy połączone wojska poniosą Krzyż w takie strony, w których, jeśli wspominają
imię Zbawiciela, to chyba dlatego, by mu bluźnić, i w których nie postała dotąd noga
Polaka ni Litwina! Wypędzony Tochtamysz, gdy go polskie i litewskie wojska posadzą na
nowo na utraconym kapczackim tronie, uzna się "synem" króla Władysława i jako obiecał,
wraz z całą Złotą Ordą pokłoni się Krzyżakowi.
Słuchano z natężeniem tych słów, lecz wielu nie wiedziało dobrze, o co chodzi, komu
Witold ma pomagać, przeciw komu wojować - więc niektórzy poczęli pytać:
- Powiadajcie wyraźnie, z kim wojna?
- Z kim? Z Tymurem Chromym - odrzekł Maćko. Nastała chwila milczenia. O uszy rycerstwa
zachodniego odbijały się wprawdzie niejednokrotnie nazwy Ord Złotych, Sinych, Azowskich i
rozmaitych innych, ale sprawy tatarskie i wojny domowe między pojedynczymi Ordami nie
były mu dobrze wiadome. Natomiast nie znalazłbyś ani jednego człowieka w ówczesnej
Europie, który by nie słyszał o straszliwym Tymurze Chromym, czyli Tamerlanie, którego
imię powtarzano z niemniejszą trwogą niż niegdyś imię Attyli. Był to przecie "pan świata"
i "pan czasów" - władca dwudziestu siedmiu zawojowanych państw, władca Rusi Moskiewskiej,
władca Sybiru, Chin po Indie, Bagdadu, Ispahanu, Aleppu, Damaszku - którego cień padał
przez piaski arabskie na Egipt, a przez Bosfor na Cesarstwo Greckie - tępiciel ludzkiego