Arnold spojrzał hardo na Maćka, na Zbyszka i zapytał:
- Co wyście za jedni?
- A ty jak śmiesz pytać? Co ci do tego?! Wywiedź się sam.
- To mi do tego, że na cześć rycerską mógłbym tylko rycerzom przysięgać.
- To patrz!
I Maćko, uchyliwszy opończy, pokazał pas rycerski na biodrach.
Na to Krzyżak zdumiał się wielce i dopiero po chwili rzekł:
- Jakże to? I łotrzykujecie dla łupu po puszczy? i pogan przeciw chrześcijanom
wspomagacie.
- Łżesz! - zawołał Maćko.
I w ten sposób poczęła się rozmowa, nieprzyjazna, harda, często do kłótni podobna. Gdy
jednak Maćko zakrzyknął w uniesieniu, że właśnie Zakon nie dopuszcza do chrztu Litwy, i
gdy przytoczył wszystkie dowody, zdumiał się znów i zamilkł Arnold, gdyż prawda ta była
tak oczywista, że niepodobna było jej nie widzieć lub jej zaprzeczyć. Uderzyły
szczególniej Niemca te słowa, które Maćko wyrzekł, czyniąc przy nich zarazem znak krzyża:
"Kto wie, komu wy w rzeczy służycie, jeśli nie wszyscy, to poniektórzy!" - a uderzyły go
dlatego, że i w samym Zakonie był posąd na kilku komturów, że oddają cześć szatanowi. Nie
czyniono im z tego sprawy ni żadnych procesów, aby hańby na wszystkich nie ściągać, ale
Arnold wiedział dobrze, że szeptano sobie takie rzeczy między braćmi i że podobne słuchy
chodziły. Przy tym Maćko, wiedząc z opowiadań Sanderusa o niepojętym zachowywaniu się
Zygfryda, zaniepokoił do reszty prostodusznego olbrzyma.
- A ówże Zygfryd, z którym szedłeś w pochód na wojnę -rzekł - zali Bogu i Chrystusowi
służy? Zaliś to nigdy nie słyszał, jak ze złymi duchami gadał, jako z nimi szeptał i
śmiał się alibo zgrzytał?
- Prawda jest! - mruknął Arnold.
Ale Zbyszko, któremu żal i gniew napłynęły do serca nową falą, zakrzyknął nagle:
- I ty o czci rycerskiej prawisz? Hańba ci, boś katu i piekielnikowi pomagał! Hańba ci,
boś na mękę bezbronnej niewiasty i rycerskiej córki spokojnie patrzył, boś może i sam ją
dręczył. Hańba ci!
A Arnold wytrzeszczył oczy i czyniąc w zdumieniu znak krzyża, rzekł:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha!... Jak to?... ta opętana dziewka, w której głowie
dwudziestu siedmiu diabłów mieszka?... ja?...
- Gorze! gorze! - przerwał chrapliwym głosem Zbyszko. I chwyciwszy za rękojeść
mizerykordii, począł znów spoglądać dzikim wzrokiem w stronę leżącego opodal w mroku
Zygfryda.
Maćko położył mu spokojnie dłoń na ramieniu i przycisnął z całej mocy, aby mu przytomność
powrócić, sam zaś, zwróciwszy się do Arnolda, rzekł:
- Ta niewiasta - to córka Juranda ze Spychowa, a żona tego młodego rycerza. Rozumieszże
teraz, dlaczego ślakowaliśmy was i dlaczego jeńcem naszym zostałeś!