— To wstąp pan do mnie we środę na śniadanie i raz skończmy.
Pożegnali się. Pan Tomasz czulej przycisnął ramię Wokulskiego.
— Jenerał… — zaczął.
Jenerał ujrzawszy Wokulskiego podał mu rękę i przywitali się jak starzy znajomi.
Pan Tomasz stawał się coraz tkliwszym dla Wokulskiego i zaczynał dziwić się widząc, że kupiec galanteryjny zna najwybitniejsze osobistości w mieście, a nie zna tylko tych, którzy odznaczali się tytułem albo majątkiem, nic zresztą nie robiąc.
Przy wejściu do drugiego salonu, gdzie było kilka dam, zastąpiła im drogę hrabina Karolowa. Koło niej przesunął się służący Józef.
„Rozstawili pikiety — pomyślał Wokulski — ażeby nie skompromitować dorobkiewicza. Grzecznie to z ich strony, ale…”
— Jakże się cieszę, panie Wokulski — rzekła hrabina odbierając go panu Tomaszowi — jakże się cieszę, że spełniłeś moją prośbę… Jest tu właśnie osoba, która pragnie poznać się z panem.
W pierwszym salonie ukazanie się Wokulskiego zrobiło pewną sensację.
— Jenerale — mówił hrabia — hrabina zaczyna nam sprowadzać kupców galanteryjnych. Ten Wokulski…
— On taki kupiec jak ja i pan — odparł jenerał.
— Mój książę — mówił inny hrabia — skąd wziął się tu ten jakiś Wokulski?
— Zaprosiła go gospodyni — odparł książę.
— Nie mam przesądu co do kupców — ciągnął dalej hrabia — ale ten Wokulski, który zajmował się dostawą w czasie wojny i zrobił na niej majątek…
— Tak… tak… — przerwał książę. — Ten rodzaj majątków bywa zwykle niepewny, ale za Wokulskiego ręczę. Hrabina mówiła ze mną, a ja zapytywałem oficerów, którzy byli na wojnie, między innymi mojego siostrzeńca. Otóż o Wokulskim było jedno zdanie, że dostawa, której się on dotknął, była uczciwa. Nawet żołnierze, ile razy dostali dobry chleb, mówili, że musiał być pieczony z mąki od Wokulskiego. Więcej hrabiemu powiem — ciągnął książę — że Wokulski, który swoją rzetelnością zwrócił na siebie uwagę osób najwyżej położonych, miewał bardzo ponętne propozycje. W styczniu tego oto roku dawano mu dwakroć sto tysięcy rubli tylko za firmę do pewnego przedsiębiorstwa i nie przyjął…
Hrabia uśmiechnął się i rzekł:
— Miałby więcej o dwakroć sto tysięcy rubli…
— Miałby, ale nie byłby dziś tutaj — odparł książę i kiwnąwszy głową hrabiemu odszedł.
— Stary wariat — szepnął hrabia, pogardliwie spoglądając za księciem.
W trzecim salonie, dokąd wszedł z hrabiną Wokulski, znajdował się bufet tudzież mnóstwo większych i mniejszych stolików, przy których dwójkami, trójkami, nawet czwórkami siedzieli zaproszeni. Kilku służących roznosiło potrawy i wina, a dyrygowała nimi panna Izabela, widocznie zastępując gospodynię. Miała na sobie bladoniebieską suknię i wielkie perły na szyi. Była tak piękna i tak majestatyczna w ruchach, że Wokulski patrząc na nią skamieniał.
„Nawet marzyć o niej nie mogę!…” — pomyślał z rozpaczą.
Jednocześnie we framudze okna spostrzegł młodego człowieka, który był wczoraj na grobach, a dziś siedział sam przy małym stoliczku nie spuszczając oka z panny Izabeli.
„Naturalnie, że ją kocha!” — myślał Wokulski i doznał takiego wrażenia, jakby owionął go chłód grobu.
„Jestem zgubiony” — dodał w duchu.
Wszystko to trwało kilka sekund.
— Czy widzisz pan tę staruszkę między biskupem i jenerałem? — odezwała się hrabina. — Jest to prezesowa Zasławska, moja najlepsza przyjaciółka, która koniecznie chce pana poznać. Jest panem bardzo zajęta — ciągnęła hrabina z uśmiechem — jest bezdzietna i ma parę ładnych wnuczek. Zróbże pan dobry wybór!… Tymczasem przypatrz się jej, a gdy ci panowie odejdą, przedstawię pana. A… książę…
— Witam pana — odezwał się książę do Wokulskiego. — Kuzynka pozwoli?…
— Bardzo proszę — odparła hrabina. — Macie tu panowie wolny stolik… Ja opuszczę was na chwilę…
Odeszła.
— Siądźmy, panie Wokulski — mówił książę. — Wybornie zdarzyło się, ponieważ mam do pana ważny interes. Wyobraź pan sobie, że pańskie projekta wywołały wielki popłoch między naszymi bawełnianymi fabrykantami… Wszak dobrze powiedziałem — bawełnianymi?… Oni utrzymują, że pan chce zabić nasz przemysł… Czy istotnie konkurencja, którą pan stwarza, jest tak groźna?…
— Mam wprawdzie — odparł Wokulski — u moskiewskich fabrykantów kredyt do wysokości trzech, nawet czterech milionów rubli, ale jeszcze nie wiem, czy pójdą ich wyroby.
— Straszna!… straszna cyfra! — szepnął książę. — Czy nie widzisz pan w niej istotnego niebezpieczeństwa dla naszych fabryk?
— Ach, nie. Widzę tylko nieznaczne zmniejszenie ich kolosalnych dochodów, co zresztą mnie nie obchodzi. Ja mam obowiązek dbać tylko o własny zysk i o taniość dla nabywców; nasz zaś towar będzie tańszy.
— Czy jednak rozważyłeś pan tę kwestię jako obywatel?… — rzekł książę ściskając go za rękę. — My już tak niewiele mamy do stracenia…
— Mnie się zdaje, że jest to dość po obywatelsku dostarczyć konsumentom tańszego towaru i złamać monopol fabrykantów, którzy zresztą tyle mają z nami wspólnego, że wyzyskują naszych konsumentów i robotników.
— Tak pan sądzisz?… Nie pomyślałem o tym. Mnie zresztą nie obchodzą fabrykanci, ale kraj, nasz kraj, biedny kraj…
— Czym można panom służyć? — odezwała się nagle, zbliżywszy się do nich, panna Izabela.
Książę i Wokulski powstali.
— Jakże jesteś dziś piękna, kuzynko — rzekł książę ściskając ją za rękę. — Żałuję doprawdy, że nie jestem moim własnym synem… Chociaż — może to i lepiej! Bo gdybyś mnie odrzuciła, co jest prawdopodobne, byłbym bardzo nieszczęśliwy… Ach, przepraszam!… — spostrzegł się książę. — Pozwolisz, kuzynko, przedstawić sobie pana Wokulskiego. Dzielny człowiek, dzielny obywatel… to ci wystarczy, wszak prawda?…