ulice, na których widać było dwa szeregi domów, nad nimi pas nieba, na dole drogę całkiem
wymoszczoną kamieniami, a po obu bokach, jak okiem dojrzeć, składy i składy - sowite -
pełne najprzedniejszych, częstokroć dziwnych albo zupełnie nieznanych towarów, na które
przywykły do ciągłej wojny i brania łupu Maćko spoglądał jednak nieco łakomym okiem. Lecz
w jeszcze większy podziw wprowadziły obydwóch gmachy publiczne: kościół Panny Marii w
Rynku, sukiennice, ratusz z olbrzymią piwnicą, w której sprzedawano piwo świdnickie,
dżinghus, toż inne kościoły, toż składy sukna, toż ogromne mercatorium przeznaczone dla
kupców zagranicznych, toż budynek, w którym zamykano wagę miejską, toż postrzygalnie,
łaźnie, topnie miedzi, topnie wosku, złota i srebra, browary, całe góry beczek koło tak
zwanego Schrotamtu - słowem, dostatki i bogactwa, których nie obyty z miastem człowiek,
choćby zamożny właściciel "grodku", wyobrazić sobie nawet nie umiał...
Powała zaprowadził Maćka i Zbyszka do swego domostwa przy ulicy Św. Anny, kazał im dać
izbę obszerną, polecił ich swym giermkom, sam zaś udał się na zamek, z którego wrócił na
wieczerzę dość późną nocą. Wraz z nim przybyło kilku jego przyjaciół - i używając obficie
na winie i mięsie, ucztowali wesoło, sam tylko gospodarz był jakiś zatroskany - a gdy
wreszcie goście porozchodzili się do domów, rzekł do Maćka:
- Gadałem z jednym kanonikiem, biegłym w piśmie i w prawie, któren powiada, że zniewaga
posła to sprawa gardłowa. Proścież tedy Boga, by się Krzyżak nie skarżył...
Usłyszawszy to, obaj rycerze, lubo przy uczcie przebrali nieco miarę, jednakże udali się
na spoczynek nie z tak już wesołym sercem. Maćko nie mógł nawet zasnąć i po niejakim
czasie, gdy się już pokładli, ozwał się do bratańca:
- Zbyszku?
- A co?
- Bo tak pomiarkowawszy wszystko, myślę wszelako, że ci głowę utną.
- Myślicie? - spytał Zbyszko sennym głosem. I obróciwszy się do ściany, zasnął smaczno,
gdyż był utrudzon drogą...
Rozdział V
Następnego dnia obaj rycerze z Bogdańca wraz z Powałą udali się na ranną mszę do katedry,
tak dla nabożeństwa, jak i dlatego, by widzieć dwór i gości, którzy schodzili się na
zamek. Jakoż po drodze już Powała spotkał mnóstwo znajomych, a między nimi wielu rycerzy
sławnych w kraju i za granicą, na których z podziwem patrzył młody Zbyszko, obiecując
sobie w duszy, że jeśli sprawa z Lichtensteinem ujdzie mu na sucho, to będzie się starał
im wyrównać w męstwie i we wszystkich cnotach. Jeden z tych rycerzy, Toporczyk, krewny
kasztelana krakowskiego, powiedział im nowinę o powrocie z Rzymu Wojciecha Jastrzębca,
scholastyka, który jeździł do papieża Bonifacego IX z listem królewskim, zapraszającym na
chrzciny do Krakowa. Bonifacy przyjął zaprosiny, a jakkolwiek wyraził wątpliwość, czy
będzie mógł przybyć własną osobą, upoważnił posła, aby w jego imieniu trzymał do chrztu
mające się narodzić dziecię, a zarazem prosił, by w dowód osobliwszej jego miłości dla
obojga królestwa dziecku nadano imię Bonifacy lub Bonifacja.