lektory on-line

Krzyżacy - Strona 357

- I chciał to uczynić - odparł Sanderus - ale coś ci go takiego potkało, że aż potem
ciężko zachorzał i o mało ostatniej pary nie puścił. Siła o tym szepcą sobie jego ludzie.
Niektórzy prawią, jako idąc nocą na wieżę, aby młodą panią zamordować, napotkał złego
ducha - inni, że właśnie anioła. Dość, że go znaleziono na śniegu przed wieżą całkiem bez
duszy. Teraz jeszcze gdy o tym wspomni, to mu włosy dębem stają na głowie, a przez to i
sam nie śmie podnieść na nią ręki, i boi się innym rozkazać. Wozi z sobą niemowę, dawnego
kata szczytnieńskiego, ale nie wiadomo dlaczego, bo ów się też boi jako i wszyscy.
Słowa te uczyniły wielkie wrażenie. Zbyszko, Maćko i Czech zbliżyli się do Sanderusa,
który przeżegnał się i tak dalej mówił:
- Niedobrze tam być między nimi. Nieraz słyszałem i widziałem rzeczy, od których ciarki
po skórze chodzą. Waszym miłościom mówiłem już, że staremu komturowi popsowało się coś w
głowie. Ba, jako że inaczej miało być, kiedy go duchy z tamtego świata nawiedzają! Byle
sam został, poczyna coś koło niego sapać tak właśnie, jakby komuś tchu nie stawało. A to
jest ów Dan-veld, którego zabił straszny pan ze Spychowa. To Zygfryd mówi mu: "Czego?
Msze ci na nic, po cóż przychodzisz?" A tamten tylko zgrzytnie i potem znów sapie. Ale
częściej jeszcze przychodzi Rotgier, po którym też siarką w izbie czuć, i z nim jeszcze
więcej komtur rozmawia: "Nie mogę, mówi mu, nie mogę! Jak sam przyjdę, to wówczas, ale
teraz nie mogę!" Słyszałem także, jak się go pytał: "Zali ci to ulży, synku?" l tak
ciągle. A i to bywa, że przez dwa albo i trzy dni do nikogo słowem się nie odezwie, na
twarzy zaś widać mu boleść okrutną. Kolebki onej pilnie strzeże i on, i ta służka
zakonna, tak że młodej pani nikt nigdy dojrzeć nie może.
- Nie znęcają się nad nią? - spytał głucho Zbyszko.
- Szczerą prawdę waszej miłości powiem, żem bicia i krzyków nie słyszał, ale śpiewanie
żałosne tom słyszał, a czasem jakoby ptak kwilił...
- Gorze! - ozwał się przez zaciśnięte zęby Zbyszko. Lecz Maćko przerwał dalsze pytania.
- Dość tego - rzekł. - Praw teraz o bitwie. Widziałeś? Jako-że uszli i co się z nimi
stało?
- Widziałem - odpowiedział Sanderus - i wiernie opowiem. Bili się z początku okrutnie,
ale gdy poznali, że ich oskoczono ze wszystkich stron, dopieroż poczęli myśleć, jakoby
się wyrwać. I rycerz Arnold, który jest prawy olbrzym, pierwszy rozerwał koło i taką
drogę otworzył, że przedostał się przez nią i stary komtur razem z kilkoma ludźmi i z
kolebką, która była między dwoma końmi przywiązana.
- A to pogoni nie było? Jakże się stało, że ich nie dościgli?
- Pogoń była, ale nie mogła nic poradzić, bo jak dotarła zbyt blisko, to rycerz Arnold
zwracał się ku niej i potykał się ze wszystkimi. Boże broń każdego od spotkania się z
nim, gdyż to jest człek tak strasznej siły, że nic mu to - i ze stoma się potykać. Trzy
razy się tak zwracał, trzy razy pościg wstrzymał. Ludzie, co byli przy nim, poginęli -
wszyscy. Sam on był, widzi mi się, że ranny i konia miał rannego, ale ocalał, a przy tym
dał czas staremu komturowi do przezpiecznej ucieczki.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional