— Wiem — zawołała — pan pewnie od tego starego pana!… On kilka razy obiecywał, że mnie weźmie… Czy on bardzo bogaty?… Pewnie, że bardzo… Jeździ powozem i siada w pierwszych rzędach w teatrze.
— Posłuchaj mnie — przerwał — i odpowiadaj: czegoś płakała w kościele?
— A bo, widzi pan… — zaczęła dziewczyna i opowiedziała tak cyniczną historię jakiegoś sporu z gospodynią, że słuchając jej Wokulski pobladł.
„Oto zwierzę!” — szepnął.
— Poszłam na groby — mówiła dalej dziewczyna — myślałam, że się trochę rozerwę. Gdzie tam, com wspomniała o starej, to aż mi łzy pociekły ze złości. Zaczęłam prosić Pana Boga, ażeby albo starą choroba zatłukła, albo żebym ja od niej wyszła. I widać Bóg wysłuchał, kiedy ten pan chce mnie zabrać.
Wokulski siedział bez ruchu. Wreszcie zapytał:
— Ile masz lat?
— Mówi się, że szesnaście, ale naprawdę mam dziewiętnaście.
— Chcesz stamtąd wyjść?
— A — choćby do piekła. Już mi tak dokuczyli… Ale…
— Cóż?
— Pewnie nic z tego nie będzie… Wyjdę dziś, to po świętach sprowadzą mnie i zapłacą jak wtedy w karnawale, com później tydzień leżała.
— Nie sprowadzą.
— Akurat! Mam przecie dług…
— Duży?
— Oho!… z pięćdziesiąt rubli. Nie wiem nawet, skąd się wziął, bo za wszystko płacę podwójnie. Ale jest… U nas tak zawsze. A jeszcze jak usłyszą, że tamten pan ma pieniądze, to powiedzą, że ich okradłam, i narachują, ile im się podoba.
Wokulski czuł, że opuszcza go odwaga.
— Powiedz mi, czy ty zechcesz pracować?
— A co będę miała do roboty?
— Nauczysz się szyć.
— To na nic. Byłam przecie w szwalni. Ale z ośmiu rubli na miesiąc nikt nie wyżyje. Wreszcie — jestem tyle jeszcze warta, że mogę nikogo nie obszywać.
Wokulski podniósł głowę.
— Nie chcesz wyjść stamtąd!
— Ale chcę!
— Więc decyduj się natychmiast. Albo weźmiesz się do roboty, bo darmo nikt na świecie chleba nie jada…
— I to nieprawda — przerwała. — Ten stary pan nic przecie nie robi, a pieniądze ma. Nieraz też mówił, że mnie już o nic głowa nie zaboli…
— Nie pójdziesz do żadnego pana, tylko do magdalenek. Albo wracaj na miejsce.
— Magdalenki mnie nie wezmą. Trzeba zapłacić dług i mieć poręczenie…
— Wszystko będzie załatwione, jeżeli tam pójdziesz.
— Jakże ja do nich pójdę?
— Dam ci list, który zaraz odniesiesz, i tam zostaniesz. Chcesz czy nie chcesz?…
— Ha! niech pan da list. Zobaczę, jak mi tam będzie.
Usiadła i oglądała się po pokoju.
Wokulski napisał list, opowiedział, gdzie ma iść, i w końcu dodał:
— Masz wóz i przewóz. Będziesz dobra i pracowita, będzie ci dobrze; ale jeżeli nie skorzystasz z okazji, rób, co ci się podoba. Możesz iść.
Dziewczyna roześmiała się.
— To stara będzie się wściekać… To jej narobię… Cha… Cha!… Ale… może pan tylko naciąga?
— Idź — odpowiedział Wokulski wskazując drzwi.
Jeszcze raz przypatrzyła mu się z uwagą i wyszła wzruszając ramionami.