najmniej sto tysięcy ludzi mających albo krzywe łopatki, albo grube kolana, albo wyschłe łydki, albo
okrągłe oczy, albo za wielkie głowy. Czy każesz mi ich kochać także? Gdzie mam odnaleźć tę miłość,
skoro jej w sercu nie czuję? A jeśli wasz Bóg chce, bym miłował ich wszystkich, czemu w swojej
wszechmocy nie dał im kształtu na przykład Niobidów, których na Palatynie widziałeś? Kto kocha
piękność, dla tego samego nie może kochać brzydoty. Inna rzecz nie wierzyć w naszych bogów, ale
miłować ich można, jak miłowali ich Fidiasz i Praksyteles, i Miron, i Skopas, i Lizypp.
Gdybym nawet chciał iść tam, gdzie mnie prowadzisz, nie mogę. Że zaś nie chcę, a więc po dwakroć
nie mogę. Ty wierzysz, jak Paweł z Tarsu, że kiedyś, z drugiej strony Styksu, na jakichś Polach
Elizejskich będziecie widzieli waszego Chrystusa. Dobrze! Niech ci sam wówczas powie, czy by mnie
przyjął z moimi gemmami, z moją wazą mirreńską i z wydaniami od Sozjuszów, i z moją Złotowłosą.
Na myśl o tym śmiać mi się chce, mój drogi, boć przecie nawet i Paweł z Tarsu mówił mi, że dla
Chrystusa trzeba się wyrzec różanych wieńców, uczt i rozkoszy. Wprawdzie mi inne obiecywał
szczęście, alem mu odrzekł, żem na takie inne za stary i że różami zawsze będą się cieszyły oczy
moje, a woń fiołków także mi zawsze milszą będzie niż woń brudnego „bliźniego” z Subury.
To są przyczyny, dla których wasze szczęście nie dla mnie. Lecz jest prócz tego jeszcze jedna,
którąm ci schował na ostatek. Oto mnie woła Tanatos. Dla was poczyna się świt życia, a dla mnie
słońce już zaszło i zmierzch ogarnia mi głowę. Innymi słowy, ja muszę umrzeć, carissime.
Nie warto o tym mówić długo. Tak musiało się skończyć. Ty, który znasz Ahenobarba, z łatwością to
zrozumiesz. Tygellinus mnie zwyciężył, a raczej nie! To tylko moje zwycięstwa dobiegły końca.
Żyłem, jak chciałem, i umrę, jak mi się podoba.
Nie bierzcie tego do serca. Żaden bóg nie obiecał mi nieśmiertelności, więc nie spotyka mnie rzecz
niespodziana. Przy tym ty mylisz się, Winicjuszu, twierdząc, że tylko wasze bóstwo uczy umierać
spokojnie. Nie. Świat nasz wiedział przed wami, że gdy ostatnia czara wychylona, czas odejść,
spocząć, i umie to jeszcze czynić pogodnie. Plato powiada, że cnota jest muzyką, a życie mędrca
harmonią. Jeśli tak jest, to umrę, jak żyłem, cnotliwie.
Chciałbym twą boską małżonkę pożegnać jeszcze słowy, którymi powitałem ją niegdyś w domu
Aulusów: „Różnym ja się, przeróżnym napatrzył narodom, a równej tobie nie znam.”
Więc jeśli dusza jest czymś więcej, niż mniema Pirron, to moja zaleci do was po drodze na krańce
Okeanosa i siędzie przy waszym domu w postaci motyla albo, jak wierzą Egipcjanie, krogulca.
Inaczej przybyć nie mogę.
A tymczasem niech wam Sycylia zmieni się w ogród Hesperyd, niech polne, leśne i źródlane boginki
sypią wam kwiaty po drodze, a po wszystkich akantach w kolumnach waszego domu niech gnieżdżą
się białe gołębie.”
Rozdział siedemdziesiąty czwarty
Jakoż Petroniusz nie mylił się. W dwa dni później młody Nerwa, zawsze mu życzliwy i oddany,
przysłał do Cumae swego wyzwoleńca z wiadomościami o wszystkim, co działo się na dworze
cezara. Zguba Petroniusza była już postanowiona. Nazajutrz wieczór zamierzano wysłać do niego
centuriona z rozkazem, aby zatrzymał się w Cumae i czekał tam dalszych rozporządzeń. Następny
posłaniec, wyprawiony w kilka dni później, miał przynieść mu wyrok śmierci.