Rzymie, a gdy mówię: ni w Rzymie, to znaczy na ziemi całej. Oschła i zimna nauka stoików, do której
garną się ludzie cnotliwi, hartuje serca jak miecze, ale zobojętnia je raczej, zamiast je czynić
lepszymi. Lecz po co ja mówię to tobie, któryś więcej się uczył i więcej rozumiesz ode mnie. Tyś
przecie znał także Pawła z Tarsu i nieraz rozmawiałeś z nim długo, więc wiesz najlepiej, zali wobec
prawdy, którą on opowiadał, wszystkie nauki waszych filozofów i retorów nie są czczymi bańkami i
pustym brzękiem słów bez znaczenia? Pamiętasz pytanie, które on ci zadał: „A gdyby cezar był
chrześcijaninem, zalibyście się nie czuli bezpieczniejsi, pewniejsi posiadania tego, co posiadacie,
próżni trwóg i spokojni o wasze jutro?” Aleś ty mówił mi, że nasza prawda jest nieprzyjaciółką życia,
a ja odpowiadam ci teraz, że gdybym od początku listu powtarzał tylko dwa wyrazy: „Jestem
szczęśliwy!”, jeszcze bym szczęścia mego wyrazić ci nie zdołał. Powiesz mi na to, że szczęście moje
to Ligia! Tak, drogi! Dlatego, że kocham jej duszę nieśmiertelną i że oboje miłujemy się w
Chrystusie, a w takiej miłości nie masz ni rozłączeń, ni zdrad, ni zmian, ni starości, ni śmierci. Bo gdy
minie młodość i uroda, gdy zwiędną ciała nasze i przyjdzie śmierć, miłość się ostoi, gdyż ostoją się
dusze. Zanim oczy moje otworzyły się na światło, gotów byłem dla Ligii podpalić nawet dom własny,
a teraz ci mówię: nie kochałem jej, bo kochać dopiero mnie Chrystus nauczył. W Nim jest źródło
szczęścia i spokoju. Toć nie ja mówię, jeno oczywistość sama. Porównaj wasze podszyte trwogą
rozkosze, wasze niepewne jutra upojenia, wasze orgie, podobne do styp pogrzebowych, z życiem
chrześcijan, a znajdziesz gotową odpowiedź. Lecz abyś mógł lepiej porównać, przyjedź w nasze
pachnące cząbrem góry, do naszych cienistych gajów oliwnych, nad nasze pokryte bluszczem
brzegi. Czeka cię tu spokój, jakiegoś dawno nie zaznał, i serca, które cię kochają prawdziwie. Tyś,
mając duszę szlachetną i dobrą, powinien być szczęśliwy. Twój bystry umysł potrafi prawdę
rozpoznać, a gdy poznasz, to ją pokochasz, bo może można być jej wrogiem, jak cezar i Tygellin, ale
obojętnym dla niej nikt być nie potrafi. O mój Petroniuszu, oboje z Ligią cieszymy się nadzieją, że cię
ujrzymy niezadługo. Bądź zdrów, szczęśliwy i przybywaj.”
Petroniusz odebrał list Winicjusza w Cumae, dokąd był wyjechał wraz z innymi augustianami,
dążącymi za cezarem. Długoletnia jego walka z Tygellinem miała się ku końcowi. Petroniusz wiedział
już, że musi w niej paść, i rozumiał tego powody. W miarę jak cezar z każdym dniem spadał coraz
niżej do roli komedianta, błazna i woźnicy, w miarę jak grzązł coraz bardziej w chorobliwej, plugawej
i zarazem grubej rozpuście, wykwintny arbiter elegantiae stawał mu się tylko ciężarem. Gdy
Petroniusz nawet milczał, Nero widział w jego milczeniu przyganę, nawet gdy pochwalał, widział
szyderstwo. Świetny patrycjusz drażnił jego miłość własną i wzbudzał zazdrość. Jego bogactwa i
wspaniałe dzieła sztuki stały się przedmiotem pożądliwości i władcy, i wszechwładnego ministra.
Oszczędzano go dotąd ze względu na wyjazd do Achai, w której jego smak, jego znajomość rzeczy
greckich mogły się przydać. Lecz z wolna Tygellin począł tłumaczyć cezarowi, że Karynas przewyższa
jeszcze smakiem i wiedzą Petroniusza i że lepiej od niego potrafi urządzać w Achai igrzyska,
przyjęcia i tryumfy. Od tej chwili Petroniusz był zgubiony. Nie śmiano jednak przesłać mu wyroku w
Rzymie. I cezar, i Tygellin przypominali sobie, że ten niby zniewieściały esteta, „czyniący z nocy
dzień”, zajęty tylko rozkoszą, sztuką i ucztami, gdy był prokonsulem w Bitynii, a potem konsulem w
stolicy, okazał zadziwiającą pracowitość i energię. Uważano go za zdolnego do wszystkiego, a