ustąpił Niemcom Źmujdź. Była wielka przyjaźń i zgoda. Zamki im wznosić pozwolił, ba, sam
pomagał. Zjeżdżali się też z mistrzem na jednej wyspie, pili, jedli i świadczyli sobie
miłość. Łowy nawet w tamecznych puszczach nie były Krzyżakom wzbronione, a jak niebożęta
Źmujdzini podnosili się przeciw zakonnemu panowaniu, to kniaź Witold Niemcom pomagał i
wojska im swoje w pomoc wysyłał, o co szemrano nawet na całej Litwie, że na własną krew
nastaje. Wszystko to nam podwójci w Szczytnie rozpowiadał i chwalił krzyżackie rządy na
Źmujdzi, że posyłali Źmujdzinom księży, którzy ich mieli chrzcić, i zboże w czasie głodu.
Jakoż podobno posyłali, bo wielki mistrz, któren więcej od innych ma bojaźni boskiej,
kazał, ale za to zabierali im dzieci do Prus, a niewiasty sromocili w oczach mężów i
braci, kto się zaś przeciwił, to go wieszali - i stąd, panienko, jest wojna.
- A kniaź Witold?
- Kniaź długo na żmujdzkie krzywdy oczy zamykał i Krzyżaków kochał. Niedawne czasy, jak
księżna, jego żona, jeździła do Prus, do samego Malborga w odwiedziny. To tam ją
przyjmowali jakoby samą królowę polską. A toż niedawno, niedawno! Obsypywali ci ją
darami, a co było turniejów, uczt i różnych wszelakich dziwów w każdym mieście, tego by
nikt nie zliczył. Myśleli ludzie, że to już na wieki miłość między Krzyżaki a księciem
Witoldem nastanie, aż tu niespodzianie odmieniło się w nim serce...
- Miarkując z tego, co nieraz i nieboszczyk tatuś, i Maćko gadali, to często się w nim
serce odmienia.
- Przeciw cnotliwym nie, ale przeciw Krzyżakom często, skroś tej przyczyny, że oni sami w
niczym wiary nie dotrzymują. Chcieli teraz od niego, by im zbiegów wydał, a on im
powiedział, że ludzi podłego stanu wyda, a zaś wolnego nie myśli, gdyż ci, jako wolni,
mają prawo żyć, gdzie chcą. Dopieroż się na siebie kwasić a listy ze skargami pisać, a
wzajem się odgrażać. Zasłyszawszy o tym, Źmujdzini nuż w Niemców! Załogi wycięli,
zameczki po-burzyli, a teraz ci i do samych Prus wpadają, zaś kniaź Witold nie tylko już
ich nie hamuje, ale jeszcze się z frasunku niemieckiego śmieje i żmujdzinom pomoc po
cichu posyła.
- Rozumiem - rzekła Jagienka. - Ale jeśli po cichu ich wspomaga, to jeszcze wojny nie ma.
- Jest ze Źmujdzinami, a i z Witoldem w rzeczy już jest. Idą zewsząd Niemce bronić
pogranicznych zamków, a radzi by i wielką wyprawę na Źmujdź uczynić, jeno z tym długo
muszą czekać, aż do zimy, bo to jest kraj rozmokły i rycerzom nijak w nim wojować. Gdzie
Źmujdzin przejdzie, tam Niemiec ulgnie, przeto zima Niemcom przyjaciółka. Ale z nastaniem
mrozów ruszy się cała potęga krzyżacka, a zaś kniaź Witold pójdzie w pomoc Źmujdzinom - i
pójdzie z pozwoleństwem króla polskiego, boć to przecie zwierzchni pan i nad wielkim
kniaziem, i nad całą Litwą.
- To może i z królem będzie wojna?
- Mówią ludzie i tam u Niemców, i tu u nas, że będzie. Źebrzą już pono Krzyżacy pomocy po
wszystkich dworach i kaptury im na łbach górą jako zwyczajnie na złodziejach, boć to
przecie potęga królewska nie żart, a ponoć rycerstwo polskie, byle kto Krzyżaka