„jako miedź brząkająca i jako cymbał brzmiący”.
I przypominał sobie, jako uczył ludzi miłości, jako im mówił, iż choćby rozdali majętność na ubogich i
choćby posiedli wszystkie języki i wszystkie tajemnice, i wszystkie nauki, niczym nie będą bez
miłości, która jest łaskawa, cierpliwa, która złego nie wyrządza, nie pragnie czci, wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy, wszystkiego się nadziewa, wszystko wytrwa.
Oto mu wiek życia spłynął na nauczaniu ludzi takiej Prawdy. A teraz mówił sobie w duszy: „Jakaż siła
jej sprosta i cóż ją zwycięży? Jakoż przytłumić ją zdoła cezar, choćby dwakroć miał tyle legionów,
dwakroć tyle miast i mórz, i ziem, i narodów?”
I szedł po zapłatę jako zwycięzca.
Orszak porzucił wreszcie wielką drogę i skręcił na wschód wąską ścieżką ku Salwijskim Wodom. Na
wrzosach leżało słońce czerwone. Przy źródle centurion zatrzymał żołnierzy, albowiem chwila
nadeszła.
Lecz Paweł zarzuciwszy na ramię zasłonę Plautylli, aby zawiązać sobie nią oczy, wzniósł po raz
ostatni źrenice, pełne niezmiernego spokoju, ku odwiecznym blaskom wieczornym i modlił się. Tak!
Chwila nadeszła, ale on widział przed sobą wielki gościniec z zórz, wiodący ku niebu, i w duszy mówił
sobie te same słowa, które poprzednio w poczuciu swej spełnionej służby i bliskiego końca napisał:
„Potykaniem dobrym potykałem się, wiaręm zachował, zawodum dokonał, na ostatek przeznaczon
mi jest wieniec sprawiedliwości.”
Rozdział siedemdziesiąty drugi
Rzym szalał po dawnemu, tak iż zdawało się, że to miasto, które podbiło świat, poczyna się wreszcie
z bruku przewodników rozdzierać samo w sobie. Jeszcze zanim dla Apostołów wybiła ostatnia
godzina, przyszedł spisek Pizona, a po nim kośba tak nieubłagana najwyższych głów w Rzymie, że
tym nawet, którzy widzieli bóstwo w Neronie, wydał się on w końcu bóstwem śmierci. Żałoba padła
na miasto, strach rozsiadł się po domach i w sercach, ale portyki wieńczyły się bluszczem i kwiatami,
nie wolno było okazywać żalu po zmarłych. Ludzie, którzy budzili się z rana, zadawali sobie pytanie,
czyja dziś kolej nadejdzie. Orszak mar, ciągnących za cezarem, powiększał się z dniem każdym.
Pizo przypłacił głową spisek, a za nim poszli Seneka i Lukan, Feniusz Rufus i Plaucjusz Lateranus, i
Flawiusz Scewinus, i Afraniusz Kwincjanus, i rozpustny towarzysz szaleństw cezara Tuliusz Senecjo, i
Prokulus, i Ararykus, i Tugurynus, i Gratus, i Silanus, i Proksymus, i Subriusz Flawiusz, niegdyś
oddany całą duszą Neronowi, i Sulpicjusz Asper. Jednych gubiła własna nikczemność, innych bojaźń,
innych bogactwa, innych męstwo. Cezar, przerażony samą liczbą spiskowych, okrył żołnierstwem
mury i trzymał miasto jakby w oblężeniu, wysyłając co dzień centurionów z wyrokami śmierci do
podejrzanych domów. Skazani płaszczyli się jeszcze w listach, pełnych pochlebstw, dziękując
cezarowi za wyrok i zapisując mu część mienia, aby resztę dla dzieci ocalić. Zdawało się w końcu, że
Nero umyślnie przebiera wszelką miarę, by się przekonać, do jakiego stopnia znikczemnieli ludzie i
jak długo zniosą krwawe rządy. Za spiskowymi wytracano ich krewnych, przyjaciół i prostych nawet
znajomych. Mieszkańcy wspaniałych, wzniesionych po pożarze domów, wychodząc na ulicę, byli
pewni, iż ujrzą całe szeregi pogrzebów. Pompejusz, Korneliusz Marcjalis, Flawiusz Nepos i Stacjusz
Domicjusz zginęli, oskarżeni o brak miłości dla cezara; Nowiusz Pryskus, jako przyjaciel Seneki;