taki ci jest wskróś tej przyczyny, że sam niegdyś miał dziewkę jedyną, którą okrutnie
miłował i którą mu Krzyżacy...
Tu zaciął się Hlawa i nie wiedział, jak dalej mówić, co widząc, Jagienka rzekła:
- Co mi tam o katówce prawicie!
- Bo to jest do rzeczy - odpowiedział Czech. - Gdy nasz młody pan poćwiartował rycerza
Rotgiera, tak stary komtur Zygfryd mało się nie wściekł. W Szczytnie gadali, że Rotgier
to był jego syn, i ksiądz to potwierdził, że nigdy ojciec syna więcej nie miłował. I
przez pomstę diabłu duszę zaprzedał, co kat widział! Z zabitym tak gadał jako ja z wami,
a tamten to mu się z trumny śmiał, to zgrzytał, to się czarnym ozorem oblizywał z
radości, że mu stary komtur pana Zbyszkową głowę przyobiecał. Ale że pana Zbyszka nie
mógł wówczas dostać, więc tymczasem kazał umęczyć Juranda, a potem język jego i rękę do
trumny Rotgiero-wi włożył, który je na surowo żreć począł...
- Straszno słuchać. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, amen! - rzekła Jagienka.
I podniósłszy się, dorzuciła szczepek na komin, albowiem wieczór uczynił się już zupełny.
- A jakże! - mówił dalej lawa. - Nie wiem, jako to będzie na sądzie ostatecznym, bo jużci
co Jurandowe, to musi do Juranda wrócić. Ale to nie ludzki rozum. Kat tedy wszystko to
widział. Więc napchawszy strzygę ludzkim mięsem, poszedł stary komtur Jurandowe dziecko
mu przynieść, bo mu tamten widać szepnął, że chciałby krwią niewinną strawę popić... Ale
kat, który, jako mówiłem, wszystko uczyni, jeno krzywdy wyrządzonej dziewce przenieść nie
może, już przedtem się na schodach zasadził... Mówił ksiądz, że on niespełna rozumu i w
rzeczy bydlę, ale to jedno rozumie - i jak trzeba, to w chytrości nikt mu nie wyrówna.
Siadł ci tedy na schodach i czekał, aż tu nadchodzi komtur. Usłyszał katowe dychanie,
ujrzał świecące ślepia i zląkł się, bo rozumiał, że upiór. A on komtura pięścią w kark!
Myślał, że mu śpik przetrąci, tak że i znaku nie będzie, wszelako
nie zabił. Ale komtur omdlał i ze strachu zachorzał, a gdy zaś ozdrowiał, bał się już na
Jurandównę porywać.
- Ale ją wywiózł.
- Wywiózł ją, a z nią zabrał i kata. Nie wiedział, że to on
Jurandówny bronił, myślał, że jakowaś siła niepojęta, zła albo dobra. A w Szczytnie wolał
kata nie ostawiać. Bał się jego świadectwa czy co... Niemowa ci on jest, ale jeżeliby był
sąd, to przez księdza mógł powiedzieć, co wiedział... Więc ksiądz mówił w końcu rycerzowi
Maćkowi tak: "Stary Zygfryd nie zgładzi już Jurandówny, bo się boi, a choćby komu innemu
kazał, to póki Diederich żyw, nie da jej; tym bardziej że już raz obronił".
- Wiedział zaś ksiądz, dokąd ją powieźli?
- Dobrze nie wiedział, ale słyszał, że coś tam gadali o Ragnecie, który zamek niedaleko
od litewskiej, czyli też żmujdzkiej granicy leży.
- A cóż na to Maćko?
- Rycerz Maćko, wysłuchawszy tego, powiedział mi nazajutrz dzień: "Jeśli tak, to ją może
i znajdziem, a mnie co ducha trzeba do Zbyszka, aby go przez Jurandównę na hak nie