Winicjusz ubierał jej lektykę w anemony, a zwłaszcza w irysy, by jej przypomnieć atrium w domu
Aulusów. Nieraz ukryci w cieniu rozrosłych drzew rozmawiali, trzymając się za ręce, o dawnych
bólach i dawnych trwogach. Ligia mówiła mu, że Chrystus umyślnie przeprowadził go przez mękę,
by zmienić duszę jego i podnieść ją ku sobie, on zaś czuł, że to prawda i że nie pozostało w nim nic z
dawnego patrycjusza, który nie uznawał innego prawa nad własne żądze. Ale w tych
rozpamiętywaniach nie było nic gorzkiego. Zdawało się obojgu, że całe lata przetoczyły się nad ich
głowami i że ta straszna przeszłość leży już daleko za nimi. Tymczasem ogarniał ich spokój, jakiego
nigdy nie doznawali dotychczas. Jakieś nowe życie ogromnie błogie szło ku nim i brało ich w siebie.
W Rzymie mógł sobie szaleć cezar i napełniać trwogą świat, oni, czując nad sobą opiekę stokroć
potężniejszą, nie obawiali się już ni jego złości, ni jego szaleństw, tak jak gdyby przestał być panem
ich życia lub śmierci. Raz, pod zachód słońca, usłyszeli dochodzące z odległych vivariów ryki lwów i
innych dzikich zwierząt. Niegdyś te odgłosy przejęły trwogą Winicjusza, jako zła wróżba. Teraz
spojrzeli tylko na siebie z uśmiechem, a potem wznieśli oboje oczy ku zorzom wieczora. Czasami
Ligia, będąc jeszcze osłabioną bardzo i nie mogąc chodzić o własnej mocy, zasypiała wśród ciszy
ogrodowej, on zaś czuwał nad nią i wpatrując się w jej uśpioną twarz myślał mimo woli, że to już nie
ta Ligia, którą spotkał u Aulusów. Jakoż więzienie i choroba zgasiły w części jej urodę. Wówczas, gdy
widywał ją u Aulusów, i później, gdy przyszedł porwać ją do domu Miriamy, była tak cudna jak
posąg i zarazem kwiat; teraz twarz jej stała się niemal przezroczysta, ręce wychudły, ciało
wyszczuplało przez chorobę, usta pobladły i oczy nawet zdawały się być mniej błękitne niż
przedtem. Złotowłosa Eunice, która przynosiła jej kwiaty i drogocenne tkaniny dla przykrywania jej
nóg, wyglądała przy niej jak bóstwo cypryjskie. Esteta Petroniusz na próżno silił się, by wynaleźć w
niej dawne ponęty, i wzruszając ramionami myślał w duszy, że ów cień z Pól Elizejskich nie był wart
tych zachodów, tych bólów i mąk, które o mało nie wyssały życia Winicjuszowi. Lecz Winicjusz, który
kochał teraz jej duszę, kochał ją tylko tym bardziej i gdy czuwał nad uśpioną, wydawało mu się, że
czuwa nad światem całym.
Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty
Wieść o cudownym ocaleniu Ligii szybko rozniosła się wśród rozbitków chrześcijańskich, którzy
ocaleli dotychczas z pogromu. Wyznawcy poczęli się schodzić, by oglądać tę, nad którą jawnie
okazała się łaska Chrystusowa. Przyszedł naprzód młody Nazariusz z Miriamą, u których krył się
dotychczas Piotr Apostoł, a za nimi ściągali i inni. Wszyscy razem, wraz z Winicjuszcm, Ligią i
chrześcijańskimi niewolnikami Petroniusza, słuchali ze skupieniem opowiadania Ursusa o głosie,
który odezwał się w jego duszy i nakazał mu walczyć z dzikim zwierzęciem, i wszyscy odchodzili z
otuchą i nadzieją, że Chrystus nie pozwoli jednak wyplenić na ziemi do reszty swych wyznawców,
zanim sam przyjdzie na sąd straszliwy. I nadzieja ta podtrzymywała ich serca, albowiem
prześladowanie nie ustawało dotąd. Kogo tylko głos publiczny wskazał jako chrześcijanina, tego
wigilowie miejscy porywali natychmiast do więzienia. Ofiar wprawdzie było już mniej, bo ogół
wyznawców schwytano i wymęczono, pozostali zaś albo wyszli z Rzymu, by w odległych
prowincjach przeczekać burzę, albo kryli się najstaranniej, nie odważając się zbierać na wspólne
modlitwy inaczej, jak w arenariach leżących poza miastem. Jednakże śledzono ich jeszcze i, pomimo